„Mass Effect Legendary Edition” pojawiła się już parę dni temu, a przez ten czas udało mi zapoznać z pewną liczą recenzji i opinii. Te ostatnie są w zasadzie zgodne: pierwszy „Mass Effect” dostał dużo dobrych zmian tak w warstwie graficznej, jak i mechanice, natomiast pozostałe odsłony zostały ledwie muśnięte, a modyfikacje ograniczyły się do pierwszej z tych sfer. Mimo to (a nie powiem, jako fana mnie kusi) mojego zdania nie zmieniłem i nie zamierzam – o czym nie raz pisałem na Facebooku – kupować LE, przynajmniej na razie. Główne powody takiego stanu rzeczy są dwa – po szczegóły zapraszam do rozwinięcia.
Pierwszym powodem jest oczywiście cena. Naturalnie waha się ona w zależności od sklepu, ale wszędzie jest mniej więcej taka sama, co nowej – i to niemałej – gry. Co dostanę w tej cenie? Dwie produkcje, które już mam, tylko nieco podrasowane graficznie oraz jedną, którą też już mam, ale ze zmianami mającymi uczynić ją bardziej zjadliwą – bo prawdą jest, że mechanika pierwszego „Mass Effecta” nie zestarzała się godnie i trąci myszką nawet w porównaniu wyłącznie z następnymi odsłonami. Myślę więc, że można spokojnie stwierdzić, że tak naprawdę dostanę tylko odświeżoną jedynkę, bo zmiany w dwójce i trójce są pomijalne. Tylko czy w takim razie opłaca mi się kupować bądź co bądź niemal dziesięcioletnią grę (z dodatkami) za cenę produkcji premierowej? No nie bardzo. Gdyby EA zdecydowało się wydać wyłącznie remaster ME1 w cenie choćby połowy całego zestawu, chyba bym się nie wahał, ale póki co stosunek zawartość-cena w „Legendary Edition” nie nastraja mnie pozytywnie.
Drugi powód to kompletny blamaż polskiego oddziału EA (i centrali zapewne też). Okazuje się bowiem, że w ME1 i ME2 nie można osobno ustawić języka głosów i napisów, przez co nie mamy możliwości wyboru wersji kinowej – musimy grać albo w całości po polsku, albo w całości po angielsku. (Przy czym ze względu na inną strukturę plików, sztuczka naprawiająca to w ME2 nie działa w LE.) Niestety, w mojej opinii rodzimy dubbing tej serii jest fatalny, co przeszkadza zwłaszcza wtedy, kiedy jesteśmy zaznajomieni z i przyzwyczajeni do genialnego (acz nieidealnego) oryginalnego voice actingu. Kolejną łyżką dziegciu okazują się DLC, w których zdaje się języka polskiego w ogóle nie uświadczymy (przy czym niejasne jest dla mnie, czy dotyczy to wszystkich dodatków, czy tylko tych, które wcześniej w ogóle nie były w Polsce oficjalnie dostępne). Same w sobie powyższe rzeczy są już na moje dyskwalifikujące, ale sprawa sięga głębiej. Po pierwsze, rozmija się to z zapowiedziami, według których w LE twórcy chcieli dostarczyć spójne doświadczenie we wszystkich trzech odsłonach (co ma zapewne miejsce tylko w anglojęzycznym wydaniu). Po drugie, informacje o wersji kinowej zawarto na pudełku z grą, co jest wprowadzaniem konsumenta w błąd i tym samym po prostu sprzeczne z prawem – rzecz co prawda do wybaczenia, ale świadcząca o niepoważnym stosunku wydawcy do kupującego.
Na koniec pragnę zaznaczyć jedno. Post ten piszę pod kątem własnych przekonań – jako ktoś, kto wszystkie trzy gry (łącznie z interesującymi go DLC) ma i przeszedł je już wielokrotnie oraz dla kogo przez różne uwarunkowania biograficzne warstwa graficzna ma dużo mniejsze znaczenie niż dla większości graczy. Gdybym jednak rozmawiał z kimś, kto w „Mass Effecta” nigdy nie grał, zdecydowanie polecałbym „Legendary Edition” jako wersję lepiej dostosowaną do obecnych czasów i sprzętu oraz coś, co prawdopodobnie stanie się podstawą dyskusji w fandomie. „Mass Effect” jak najbardziej zasługuje, by trafić do kolejnego pokolenia grających i skoro „Edycja Legendarna” otwiera do tego drogę, nie będę protestował.
Opinie