Kiedy dwa lata temu pojawił się „Spider-Man: Homecoming”, udało mu się wnieść pewien powiew świeżości do już wtedy nieco skostniałego podgatunku filmów Marvela. Zmiana settingu na dużo bardziej lokalny, inny niż pozostali bohater, wreszcie świetny złoczyńca – to wszystko spowodowało, że Spider-Mana pokochały miliony. Obecnie w kinach wyświetlana jest druga część i trzeba sobie zadać pytanie, czy a) jest równie dobra, co poprzedniczka? i b) czy rodzącej się serii udało się zachować świeżość oryginału?
Fabularnie rzecz przedstawia się następująco. Avengerom udało się pokonać Thanosa i odwrócić skutki jego pstryknięcia. Jedną z przywróconych osób jest Peter Parker, którego życie jak zwykle nie jest łatwe: z jednej strony chciałby być normalnym chłopcem, bujać się z najlepszym przyjacielem Nedem i zabrać MJ na randkę, z drugiej czuje na sobie ciężar superbohaterskiego życia i być może konieczności zastąpienia poległego Iron Mana. Obecnie jednak zdecydowany jest skupić się na życiu prywatnym, a okazją ku temu ma być szkolna wycieczka do Europy. Jednakże, nawet na innym kontynencie dopada go heroiczna część jego egzystencji, kiedy to Nick Fury prosi go o pomoc w zapobiegnięciu końca świata, przy którym to zadaniu Spider-Man ma asystować nowemu obrońcy Ziemi: tajemniczemu Mysterio.
Kronikarskiemu obowiązkowi stała się zadość, pora przejść do recenzenckiego. „Spider-Man: Far From Home” można oceniać na dwóch płaszczyznach. Pierwszą z nich jest to, w jaki sposób film wpisuje się w ramy całego MCU i jak bardzo rozbudowuje uniwersum – jest to wszak pierwszy obraz po wywracającym wszystko do góry nogami „Endgame”. Pod tym względem nowy „Spider-Man” radzi sobie znakomicie. i fani Marvela będą zachwyceni. Film nie skupia się na tym, co stało się w wyniku obu pstryknięć, ale porusza ten temat i to z kilku różnych punktów widzenia. Jest on także bardzo samoświadomy i stawia co najmniej parę pytań o samo MCU i jego odbiór, a także niejednokrotnie puszcza oko do widza, który przez te wszystkie lata i filmy uważnie śledził całe przedsięwzięcie. Wreszcie, w swoich scenach pomiędzy i po napisach w arcyciekawy sposób ustawia podwaliny pod kolejne dzieła i już nie mogę się doczekać, co szykuje dla nas Kevin Feige. Nie da się jednak ukryć, że to wszystko to broń obosieczna i może także stanowić wadę obrazu, gdyż laicy i nowi widzowie mogą się czasami poczuć zagubieni (nie tak jak w „Endgame”, ale jednak) – Disney musi mieć to jednak wkalkulowane w „koszta”, gdyż nie od dzisiaj ich strategią dla MCU jest opieranie się o poprzednie filmy.
A jak „Far From Home” radzi sobie jako osobny byt? Również znakomicie. Przede wszystkim, utrzymuje swój wyjątkowy klimat, ale jednocześnie dzięki zmianie otoczenia z amerykańskiego przedmieścia na europejskie miasta i wioski nie wywołuje u nas wrażenia, że zaserwowano nam odgrzewany kotlet – nie, to wciąż świeże mięsko prosto z patelni. Z jednej strony jest to zasługa dobrze napisanych wątków obyczajowych i dialogów – niełatwo zaprezentować perypetie nastolatków w taki sposób, by zainteresowały one dorosłego – z drugiej dobrze wykonujących swoją pracę wykonawców: Tom Holand wciąż błyszczy w obu wcieleniach, ale i wspierający go Zendaya Coleman (MJ), Jacob Batalon (Ned) i Tony Revolori (Flash Thompson) pokazują, że decyzje castingowe co do obsady tych ról były jak najbardziej właściwe. Na dalszym planie mamy za to wyluzowanych Jona Favreau (Happy Hogan, wprowadzenie go do tej serii było strzałem w dziesiątkę) i Marisę Tomei (ciocia May), sporo do zagrania ma także Samuel L. Jackson (Nick Fury), za to Cobie Smulders (Maria Hill) nie dostaje niestety żadnej okazji do wykazania się i służy wyłącznie jako tło. No i jest jeszcze Jake Gyllenhaal jako Mysterio i chociaż niestety wszystko, co nim napisze byłoby spoilerem, to jednak jego znakomita, charyzmatyczna rola naprawdę zasługuje na duże brawa i stanowi być może najlepszy występ w opisywanym filmie.
W recenzji „Homecoming” narzekałem nieco na sceny akcji, ale tym razem nic takiego nie będzie miało miejsca. Są one bardzo pomysłowe, a chociaż wiele oparto prawie wyłącznie na efektach specjalnych, to są to jednak efekty specjalne najwyższej próby i nawet nie chcę myśleć, ile dolarów i godzin pracy poszło na ich wykreowanie. Najbardziej cieszy jednak to, że w kilku sekwencjach wreszcie pozwolono Spider-Manowi w pełni użyć jego akrobatycznych zdolności, a także pajęczego zmysłu, którego większego udziału fani głośno się domagali. Jedynym więc, co filmie może się nie podobać, to podkręcony na maxa humor – większość żartów jest naprawdę śmiesznych, ale nie jestem do końca przekonany co do uczynienia comic reliefem nauczycieli Petera, bo czasami za bardzo skręca to w stronę komedii pokroju „Różowej Pantery” czy „Pana Magoo”.
Podsumowując, „Spider-Man: Far From Home” to bardzo dobry film, który udanie rozbudowuje uniwersum i raz jeszcze zapewnia solidną porcję rozrywki w świeżym, licealnym wydaniu. Co prawda parę razy podczas seansu miałem niejakie uczucia znużenia i może trzeba by jeszcze nieco podkręcić tempo, ale równoważą to genialne (zdecydowanie najlepsze w MCU) sceny po napisach, które każą z utęsknieniem wyczekiwać powrotu Pajęczaka, a tymczasem ja nawet nie wiem, jaki film jest następny w kolejce i nieco mnie to irytuje. Niniejszym udaję się więc na mały research, a z czytelnikami się żegnam i do następnego.
Opinie