Parę miesięcy po samobójczej wyprawie za przekaźnik Omega-4 i zniszczeniu bazy Zbieraczy komandor Shepard przebywa w placówce Przymierza na Ziemi, gdzie jest przetrzymywany w związku ze swoją współpracą z Cerberusem. Normandia jest uziemiona, jej nieludzka załoga zajęła się swoimi sprawami, a ludzka znajduje się mniej więcej w takim samym położeniu, co jej dowódca. W takich to okolicznościach Żniwiarze przybywają do galaktyki, a pierwsze ludzkie Widmo raz jeszcze musi wziąć sprawy we własne ręce, by zapobiec anihilacji wszystkich rozumnych ras w Drodze Mlecznej. Ras, których współpraca wcale nie układa się tak różowo, jak to chciałaby przedstawić Rada, nawet w obliczu ataku morderczych maszyn.
“Mass Effect 3” to ostatnia część pierwszej trylogii dziejącej się w wykreowanym przez BioWare uniwersum i jednocześnie ostatni rozdział przygód komandora Sheparda. Czy jest on tak udany, jak poprzednie dwa? Sprawdźmy.
Pierwsze, co wita nas po rozpoczęciu nowej gry to ekran tworzenia postaci, gdzie ponownie możemy importować naszego starego awatara (o ile przeżył on misję samobójczą) lub też wykreować nowego. Ponownie do naszej dyspozycji zostaje oddanych te same sześć klas, tym razem jedynie lekko zmodyfikowanych. Jeśli już o tym mowa, w ME3 mamy do czynienia z rozwinięciem systemu mocy z drugiej części, a chociaż większość z nich działa tak samo, można je teraz rozwinąć na wyższy, 6. stopień, od 4. za każdym razem wybierając jedno z dwóch rozwinięć, bardziej zróżnicowanych niż to miało miejsce uprzednio. Ponadto, opierając się na znanych z ME2 eksplozjach biotycznych, twórcy stworzyli nowy system kombinacji mocy – wspomnianą wyżej znacznie ułatwiono (teraz detonują je wszystkie moce natychmiastowe, nie tylko odkształcenie) oraz dodano kombinacje technologiczne: ognistą, elektryczną i krio. Wszystko to sprawia, że walki są bardziej taktyczne a współpraca między Shepardem i jego kompanami staje się kluczowa dla łatwiejszego i szybszego rozstrzygania potyczek.
Jak już jesteśmy przy walkach, to ten element gry został chyba najbardziej poprawiony od czasów ME2. Wciąż mamy do czynienia z typowo zręcznościowym systemem, ale wachlarz ruchów Sheparda nieco się powiększył. Najważniejszą nowością jest możliwość turlania się, a przez to i szybkiego przemykania się między osłonami, co jest bardzo przydatne chociażby przeciwko granatom – bronie te powracają po krótkiej nieobecności i mamy je do dyspozycji zarówno my (w różnych wersjach, zależnie od klasy), jak i przeciwnicy, a trzeba dodać, że wrogowie rzucają dosyć celnie. Z kolei przeciwko zombie i słabszym (silniejszym też, ale niesie to za sobą spore ryzyko) wrogom możemy wykorzystać nowy, potężniejszy atak wręcz, który zadaje znacznie wyższe obrażenia niż standardowy cios kolbą. Z radością przyjąłem także zwiększoną wytrzymałość Shepa, która jest teraz na bardzo rozsądnym, aczkolwiek nieprzesadzonym poziomie. Poza naszym bohaterem, również przeciwnicy zaliczyli skok jakościowy i są teraz dużo bardziej zróżnicowani i groźniejsi niż kiedykolwiek: Żniwiarze atakują nas przy pomocy dużych, wytrzymałych i silnych stworów, z kolei Cerberus stosuje taktyczne zagrywki w rodzaju granatów dymnych, ataków snajperskich czy wyposażonych w tarcze oblężnicze stróżów. Na pozytywną ocenę walk wpływa także znajdowany przez nas oręż – poszczególne bronie, nawet z tej samej kategorii, znacznie się od siebie różnią i każdą obsługuje się nieco inaczej, co jest sporym usprawnieniem. Ogólnie, potyczki w ME nigdy nie były tak dobre, jak właśnie w “trójce”.
Niestety, ulepszając potyczki twórcy zapomnieli o drugim ważnym składniku ME: interakcjach społecznych. Żeby nie było: scenariuszowo są one znakomite, a jako że wracają wszyscy starzy (a wciąż żywi) przyjaciele, obcowanie z ME3 bywa bardzo nostalgiczne. Zarzuty mam co do mechaniki i długości rozmów: właściwie zniknęły jakiekolwiek pogłębienia tematu, a z odpowiedzi usunięto tę umiarkowaną i mamy teraz do wyboru wyłącznie albo dyplomatyczną, albo agresywną opcję. Co gorsza, zrezygnowano z osobnych punktów idealisty i renegata i mając odpowiednio wysoką ogólną reputację możemy korzystać z akcji typowych i dla jednego, i dla drugiego, co moim zdaniem nie jest udanym pomysłem. Bardzo fajnie wypada za to eksploracja galaktyki, jako że skanowanie planet przyciąga uwagę Żniwiarzy i jeśli przesadzimy z liczbą sond, będziemy musieli uciekać przed tym potężnym wrogiem, co jest co prawda zrealizowane bardzo prosto, ale stanowi ciekawy przerywnik.
Jeden akapit chciałbym także poświęcić na misje odbywane w grze i scenariusz. Te pierwsze dzielą się na zbierackie, poboczne i główne. Misje zbierackie są zdecydowanie najłatwiejsze i nie wymagają nawet zejścia z Normandii: po prostu lecimy do układu i skanujemy go w poszukiwaniu znaleziska. Misje główne (tzw. priorytety) oczywiście przybliżają nas do ostatecznej potyczki, z kolei misje poboczne są ciężkie do sklasyfikowania – z jednej strony nie są wymagane do ukończenia gry, z drugiej mają większe znaczenie i wpływ niż typowe side questy, choćby z racji na spotykane podczas ich trwania postaci czy nowe zasoby wojenne, których ostateczna liczba ma wpływ na zakończenie gry. Co do zakończenia, to niestety jest ono jednym z najgorszych, jakie kiedykolwiek widziałem w jakimkolwiek medium i osobiście czuję się po prostu wy…kolegowany przez BioWare, które tak je skopało, tym bardziej, że fani wymyślili znacznie lepsze (znane jako teoria indoktrynacji), którego spokojnie można by użyć jako kanonicznego, a jego ogłoszenie nawet parę miesięcy po premierze gry zostałoby entuzjastycznie przyjęte. Jednak wiele z tego, co nastąpi podczas gry, to prawdziwy, scenariuszowy majstersztyk, a ME3 jak żadna inna gra potrafiła wycisnąć łzy z moich oczu swoimi bardzo wzruszającymi i niejednokrotnie smutnymi momentami – ale w końcu tak jest, że na wojnie ludzie i nieludzie giną, nieraz w bardzo heroiczny sposób.
Recenzja ME3 nie byłaby kompletna, gdybym nie wspomniał o bardzo miłym dodatku, jakim jest (wreszcie) tryb multiplayer. Mimo pozornej prostoty (mamy przetrwać 10 coraz silniejszych fal przeciwników) w multi gra się znakomicie, tym bardziej, że twórcy rozwijali je przez długi czas, wypuszczając nie tylko pomniejsze patche i poprawki, ale też zupełnie darmowe DLC. Grywalność, możliwość zabawy z kolegami oraz mnogość sprzętu, map i postaci sprawiły, że tryb ten jest w miarę żywy nawet dzisiaj, kiedy minęło już sporo czasu od premiery – oczywiście chętnych znaleźć coraz trudniej, ale nie jest to niemożliwe.
Na koniec jeszcze słówko o technikaliach. Oprawa dźwiękowa, jak w całej serii jest znakomita, a aktorzy głosowi utrzymują swój kapitalny poziom. Średnia podoba mi się jednak grafika, która moim zdaniem lepsza była w ME2 – z drugiej jednak strony, może to być efekt nieco innego stylu, przez co wydaje mi się, że wygląd części postaci znacznie się zmienił od czasów “dwójki”, że o “jedynce” nie wspomnę.
Podsumowując, mimo tragicznego zakończenia i gorszego systemu rozmów “Mass Effect 3” stanowi godne zwieńczenie mojej ulubionej sagi. Poza powyższą wadą scenariusz jest znakomity, a wiele scen cholernie wzruszających. Jeśli dodamy do tego znakomity system walki i miły przerywnik w postaci trybu multiplayer otrzymamy grę, która w pełni zasługuje na 8/10 i moją rekomendację.
Opinie