Justice League Dark to nazwa drużyny, która zadebiutowała we wrześniu 2011 roku jako część NEW52 w serii o tym samym tytule. Na przestrzeni jej trwania skład grupy często się zmieniał, ale jego trzon zawsze stanowili John Constantine, Zatanna Zatara i Deadman (poza nimi można było zobaczyć m.in. Swamp Thinga, Nightmare Nurse, Frankensteina i Black Orchid). Pierwsze kilkanaśnie numerów „Justice League Dark” trzymało wysoki poziom i seria szybko stała się jedną z moich ulubionych, a chociaż później jej poziom nieco lub czasami nawet znacznie (jak podczas „Forever Evil”) się obniżył, zawsze miałem do grupy i jej członków duży sentyment. Kiedy więc DC i Warner Bros zapowiedziały film opowiadający o ich przygodzie, byłem wniebowzięty, tym bardziej że do roli Constantine’a miał powrócić Matt Ryan, który kapitalnie odegrał tę postać w serialu o przygodach angielskiego maga (najbardziej niedocenionym serialu DC w historii – płakać się chce, że taki „Arrow” wciąż się trzyma, a „Constantine” miał tylko jeden sezon). Oczekiwania były więc wysokie, na co poza powyższymi wpływ miał także przynajmniej bardzo solidny poziom poprzednich animówek studia.
Niestety, pierwszy kontakt z „Justice League Dark” może znacznie odrzucić nas od tej produkcji – animacja w niej jest po prostu koszmarna. Ja wiem, że jakość „grafiki” w filmach DC już od paru lat budzi wśród fanów nieliche kontrowersje, ale mnie zawsze się ona podobała – nawet w „The Killing Joke”, gdzie dobrze współgrała z opowiadaną historią. Tym razem twórcy nic nie mają na swoje usprawiedliwienie i nie pozostanie im nic innego, jak zmyć tę plamę na honorze kolejną produkcją, czyli zapowiadanym na ten rok „The Judas Contract”.
Inną rzeczą, którą w animacjach DC zawsze chwaliłem, a która tym razem kuleje, jest ugłosowienie. Nie jest ono co prawda tak złe, jak animacja, ale po wielu świetnych „dubbingach” występ jedynie poprawny nie jest zadowalający. Najbardziej zawiódł niestety Matt Ryan, który pozbawiony mimiki, gestykulacji i całej reszty aktorskiego repertuaru nie potrafił osiągnąć w animacji tak dobrego rezultatu, jak w serialu aktorskim – widać potrzebuje on całkowitego wejścia w odgrywaną postać, by wspiąć się na wyżyny swojego talentu. Reszta bohaterów jest pod tym względem, jak wspomniałem wyżej, poprawna, ale wypada słabiej niż choćby ekipa odpowiedzialna za głosy w „Justice League: War” i jej kontynuacjach, mimo że przecież oczekiwania wobec tej ostatniej były dużo wyższe, jako że miała zastąpić w swoich rolach prawdziwych tytanów.
DC lubi jednak liczbę 3 i nie mogło być tak, by film zawiódł tylko w dwóch obszarach – „Kiepską Trójcę” uzupełnił więc humor. Muszę przyznać, że co prawda parę razy się uśmiechnąłem, ale zdecydowanie za dużo dowcipów przebiega wokół następującego schematu: dzieje się coś nienaturalnego, Batman (który oczywiście musi być w tym filmie, bo film bez Batmana to film stracony) jest tego świadkiem, magiczne postacie radzą sobie z problemem na magiczny sposób, Batman robi „hmm”, „hrr” lub „hrm”. Tak, jeśli sądzicie, że to nie może bawić nawet raz, macie rację – a co dopiero kilka razy.
Na szczęście powyższe niedostatki nieomal w całości nadrabiają kapitalne sceny akcji – zdecydowanie jedne z najlepszych w animacjach DC. Wiele walk jest tutaj naprawdę efektownych i monumentalnych, że wspomnę tylko pojedynek Zatanny z Faustem czy Swamp Thinga z Dr. Destiny – widać, że twórcy się nie ograniczali i pozwolili swoim bohaterom wyciągnąć najcięższe działa. Co więcej, wspomniane sekwencje są także dość pomysłowe – tutaj na czoło wysuwa się grasujący po szpitalu potwór stworzony z… odchodów spuszczonych w toalecie – na papierze może to wyglądać na gówniany (hehehe) pomysł, ale naprawdę działa.
Wychodząc poza sceny akcji, twórcom animacji udało się także dobrze nakreślić poszczególnych bohaterów – dobrze uchwycone zostały chamstwo i pewność siebie Johna, wrażliwość Zatanny, humor Deadmana czy (nade wszystko) obcość Swamp Thinga, którego tutaj istotnie nie interesuje, co się stanie z zamieszkującymi Ziemię ludźmi, jeśli tylko jego Zieleń pozostaje nieniepokojona (a to wbrew pozorom rzadka interpretacja tej postaci, przynajmniej od 2011 roku). Osobiście pragnąłbym jednak lepszego, bardziej szczegółowego przedstawienia reguł rządzących magicznym zakątkiem uniwersum DC oraz samych mieszkańców tegp zakątka, bo temat ten w „Justice League Dark” został ledwie liźnięty i jego przedstawienie pozostawia spory niedosyt.
Podsumowując, „Justice League Dark” nie można uznać za film zły, aczkolwiek poziomem dużo bliżej mu do „Son of Batman” niż choćby „Justice League vs Teen Titans”. Mam tylko nadzieję, że moje uczucia podzielą także duzi recenzenci, bo w zakresie animacji DC Comics i Warner Bros chyba nieco osiedli na laurach i powinni podjąć starania, by znów tworzyć produkcje najwyższej jakości. Tę oceniam na 6/10 i mimo wszystko mam nadzieję, że JLD pojawi się jeszcze w innym, lepszym filmie, bo z pewnością na to zasługuje.
Opinie