Pokłady


Gry komputerowe

Gry towarzyskie

Kultura


TESGIR
Najlepsze miejsce
dla fanów fantastyki

T E S G I R
N a j l e p s z e m i e j s c e d l a f a n ó w f a n t a s t y k i

Kroniki Shannary, sezon 1.


Dodał dnia 12.07.2020 do Seriale. Brak komentarzy.

Nie da się ukryć, że jeśli chodzi o filmy i seriale, fani fantasy nie są zbytnio rozpieszczani. W pierwszej kategorii najnowszym całkowicie udanym projektem jest chyba kręcony na przełomie wieków „Władca Pierścieni”, z kolei w drugiej duży sukces odniosła w ostatnim czasie jedynie „Gra o Tron”, za którą osobiście nie przepadam. Oczywiście, w tym gatunku pojawiają się też mniejsze produkcje, ale nie ma ich znowu tak dużo. Dlatego też spragniony widoku na ekranie elfów, krasnoludów i magii sięgnąłem ostatnio po przedstawicielkę tej ostatniej grupy, a konkretnie dostępne na Netflixie „Kroniki Shannary”.

Akcja serialu toczy się w świecie, w którym jakiś czas temu (zabijcie mnie, ale nie pamiętam, czy 30, czy 300) doszło do wielkiej wojny pomiędzy elfami a demonami, w wyniku czego ci ostatni zostali uwięzieni w miejscu zwanym the Forbidding. Na straży owego więzienia stoi magiczne drzewo Ellcrys, które jednak zaczyna umierać i powoli traci moc – a wraz z jego osłabieniem uwalniane są kolejne demony, w tym ich przywódca: czarnoksiężnik Dagna Mor. Trójka bohaterów – elfa księżniczka Amberle, półelf Will i rozbójniczka Eretria – prowadzona przez druida Allanona musi znaleźć sposób na uzdrowienie Ellcrys i wygnanie wroga z powrotem tam, gdzie jego miejsce.

Zanim zacząłem seans, przeprowadziłem mały research, by zobaczyć, czy jest w ogóle sens się angażować – i nie wiem czemu, mimo wyraźnych ostrzeżeń i tak to zrobiłem. Pierwszy sezon produkcji napisali dla amerykańskiego MTV Alfred Gough i Miles Millar, czyli goście odpowiedzialni za „Tajemnice Smallville”, serial o młodzieńczych latach Supermana. Tę produkcję obejrzałem całą (część sezonów nawet dwukrotnie), ale przez cały czas narzekałem na zbytnie rozbudowanie wątków nastoletnich miłostek i prymat „teen dramy” nad superbohaterskimi akcjami. „Kroniki Shannary” mam wrażenie jeszcze to podkręcają i w przygodzie szybko ważniejsze staje się nie to, czy bohaterom uda się uzdrowić Ellcrys, ale to, która z pań ostatecznie zdobędzie serce Willa. Najgorszy przy tym wszystkim jest fakt, że owy trójkąt miłosny kompletnie determinuje kontakty pomiędzy Amberle a Eretrią – zaiste, oglądając serial pierwszy raz poczułem, że tzw. test Bechdel może być czymś więcej niż feministyczną zabawą sztuką. Zresztą, jeśli chodzi o tę trójkę, to można by napisać cały esej o ich niedoskonałościach, w czym zdecydowanie bryluje Amberle – wydająca się początkowo główną i w pewnym sensie silną bohaterką księżniczka nie reprezentuje sobą niczego oprócz braku charakteru i kompletnej nieporadności – zaprawdę, gdyby zastąpić ją kukłą, nie odczułbym większej różnicy. Z całego trio trzyma się jedynie postać Eretriy, choćby dlatego, że jako jedyna przechodzi w trakcie wyprawy jakąś wewnętrzną przemianę.

Równocześnie z powyższym obserwujemy także wątek polityczny i kolejny trójkąt – tym razem rodzinny, pomiędzy dziadkiem Amberle a jej dwoma wujami (ojciec księżniczki został zabity dziesięć lat przed akcją serialu). Tu już jest lepiej, ale cały czas miałem wrażenie, że scenarzyści (a może autor adaptowanych powieści, Terry Brooks – nie czytałem, więc nie mogę ocenić zgodności z materiałem źródłowym) nie bardzo wiedzą, dokąd zamierzają dojść i całość wygląda trochę tak, jakby serial kręcony był na podstawie wciąż pisanego skryptu – stąd na przykład podróże w tę i z powrotem, mnogość nielogicznych decyzji, stałe popełnianie tych samych błędów i liczne „deus ex machiny”. Jako że twórcy uwielbiają pewną figurę geometryczną, musi być i motyw trzeci, czyli magiczny, na co składają się wątek samego Allanona oraz szkolenie przezeń młodego elfa Brandona na druida – ten ostatni motyw jest chyba z całego serialu najciekawszy, chociaż oczywiście i w nim twórcy popełniają te same błędy, które są udziałem pozostałych.

Było sporo o postaciach, musi być także kilka słów o aktorstwie. Tutaj zdecydowanie trzeba pochwalić dwóch wykonawców: Manu Benneta jako Allanona i James’a Remara w roli Cephelo, „opiekuna” Eretrii – żaden z nich wielkim aktorem nie jest, ale obu udało się nadać swoim postaciom sporo charyzmy. Co ciekawe, poza bardzo przeciętnym Johnem Rhys-Daviesem wcielającym się w króla elfów są to jedyni członkowie obsady, których kojarzyłem wcześniej i widziałem w innych rolach. Większość pozostałych występów jest raczej na zwykłym, telewizyjnym poziomie, włączając w to również Austina Butlera (Will) i Ivanę Baquerro (Eretria, znana z głównej roli w „Labiryncie Pana”) – ci mają oczywiście podkręcony poziom „coolerstwa”, ale fakt, że żadne z nich po „Shannarze” kariery nie zrobiło, jest chyba najlepszym podsumowaniem (chociaż Butler ma wcielić się w Elvisa w nadchodzącym filmie biograficznym, więc kto wie, zwłaszcza że reżyserem jest Baz Luhrmann, a jedną z gwiazd Tom Hanks). Na koniec zostawiłem sobie Poppy Drayton jako Amberle, która, co nic dziwnego, daje najgorszy występ w całym serialu – pomysł z zastąpieniem jej kukłą coraz bardziej mi się podoba.

W serialach fantasy jednak nie tylko scenariusz czy aktorstwo są ważne, ale i sam świat przedstawiony – tutaj „Kroniki Shannary” radzą sobie już lepiej. Serial ciekawie ukazuje główne rasy „settingu” (zwłaszcza gnomy), twórcom udał się także design Allanona czy Dagna Mora – zresztą, większość postaci wygląda ok, chociaż brodate elfy to coś, do czego ciężko mi się było przyzwyczaić. Architektura czy uzbrojenie są raczej standardowe i nie rażą, chociaż i tu zdarzają się wpadki (np. „rozkładany” miecz druida, który jawi się jako sztuczny, przede wszystkim przez przeciętne efekty specjalne). Mam jednak pretensje do twórców o to, że nie zdecydowali się nam dostarczyć żadnej wiedzy o dawnej historii świata. Ten bowiem jest niczym innym jak naszym światem po jakiejś katastrofie, ale nie wiemy, jaka była jej natura, ani skąd na Ziemi pojawiła się magia, elfy, gnomy czy reszta tego tałatajstwo. Szkoda, bo z rzadka wykorzystywane elementy współczesnej cywilizacji dodają całości swego rodzaju „smaczku” i chętnie dowiedziałbym się o tym wszystkim nieco więcej.

Nie na tyle jednak chętnie, bym obejrzał drugi sezon serialu. „Kroniki Shannary” okazały się niestety dokładnie tym, co przyszło mi na myśl podczas czytania frazy „serial MTV” – jest to przede wszystkim „teen drama” połączona z ubogą „Grą o Tron”, stąd kompletnie nie trafia w moje gusta. Ciekawy świat przedstawiony i dobry występ Manu Benneta (przy oglądaniu którego cały czas przychodził mi na myśl Kevin Sorbo) to za mało, bym miał się z męczyć z resztą przez koleje 10 odcinków – no chyba, że ktoś zaufany solennie zapewni mnie, że poziom znacznie wzrósł, w co jednak generalnie mocno wątpię.

Opinie


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 *