Drugi sezon „Witchera” od Netflixa odchodzi od literackiego pierwowzoru tak daleko, że nie można go już w mojej opinii nazwać adaptacją. Jednak większość ogromu krytyki dotyczącej serialu – także mojej – opiera się nie tyle na braku wierności prozie A.Sapkowskiego, co na licznych głupotach obecnych w scenariuszu i realizacji show. Poniżej wymieniam siedem z nich i chociaż nie są to jedyne, które dostrzegam, mnie osobiście to właśnie one przeszkadzały podczas seansu najbardziej – oczywiście ze spoilerami. Zapraszam.
Miejsce 7. Fringilla wybija generałów
Fringilla Vigo od początku nie dogadywała się z nilfgaardzkimi generałami, którzy – nie bez kozery – zarzucali jej nieprzygotowanie do objęcia dowództwa, zbytnią pobłażliwość i twórcze podejście do otrzymanych rozkazów. Swoje do jej trosk dorzucił także wuj, oczekując od magiczki bezwzględnego podporządkowania się swoim zwierzchnikom w Bractwie. Stąd jeśli ktoś sympatyzował z czarodziejką, scena, w której przejmuje ona pełnię władzy, zabijając przy okazji swoich niemagicznych konkurentów, mogła mu się podobać – o ile oczywiście nie zwrócił uwagę na jej głupotę. Otóż na początku sekwencji widzimy, jak nagle wszyscy generałowie zastygają w bezruchu i zapewne większość z nas uznała, że Fringilla rzuciła jakiś czar unieruchamiający. Chwilę później Vigo opowiada jednak, że paraliż jest wynikiem zatrucia przez nią wina. Ale, zaraz, zaraz. Przecież środki tego rodzaju nie działają na wszystkich z tą samą szybkością czy mocą – znaczenie ma choćby masa ciała, rozmiar przyjętej dawki itp. Tymczasem w serialu, mimo że otruci różnią się budową fizyczną i tempem picia, to przestają się ruszać w dokładnie tym samym momencie na dokładnie tyle samo czasu – może wygląda to kozacko, ale kupy się nie trzyma. Na dodatek, ostatecznie Fringilla pozostawia przy życiu Cahira po to, by ten potwierdził jej wersję wydarzeń przed Cesarzem. Co jednak miałoby go powstrzymać przed wydaniem zdrajczyni w momencie, w którym nie będzie się mogła skutecznie bronić, ot choćby w czasie jej snu lub w obecności dużej liczby żołnierzy? Słaby ten plan jak na osobę szczycącą się odebraniem gruntownego wykształcenia w zakresie dyplomacji i dworskich intryg.
Miejsce 6. Stregobor torturuje Yennefer
Ważność Stregobora jest jedną ze zmian w stosunku do pierwowzoru, którą powitałem ze zrozumieniem, a nawet aprobatą. Uczynienie tego dziwnego, wioskowego w zasadzie czarodzieja ważnym członkiem magicznej społeczności i znaczne rozszerzenie jego czasu ekranowego pozwoliło stworzyć powiązanie między opowiadaniami a Sagą, a przy tym aktor i jego postać naprawdę dawały radę. Tym bardziej szkoda, że po wielu niezłych scenach napisano mu taką, która jest kompletnie absurdalna. Zaczyna się idiotycznie, ale mimo wszystko niewinnie – otóż Yennefer, wpadając na Stregobora w Aretuzie drze się (bo ona albo płacze, albo krzyczy), czy za każdym załomem korytarza czai się tu mężczyzna – bardzo subtelne, S. Hissrich, bardzo subtelne. Potem jednak zaczyna się robić jeszcze głupiej, gdyż ten potężny mag i sprytny politykier postanawia… urządzić Yen magiczne przesłuchanie połączone z torturami na środku ogólnie dostępnego przejścia. Oczywiście zostaje na tym przyłapany i za karę traci miejsce w Radzie (a może Kapitule? nie pamiętam, jak nazywa się to ciało w serialu), co pozwala dołączyć do owej Rady Vilgefortzowi i Tissai. Jakim sposobem jednego członka zastąpiła ich dwójka, nie mam pojęcia, bo nawet biorąc pod uwagę, że w Kapitule były osoby myślące podobnie do Stregobora i go popierające, to jednak we w/w procederze brał udział tylko on i nikt inny nie powinien ponieść kary.
Miejsce 5. Starsza Krew dobra na wszystko
Starsza Krew to jeden z centralnych motywów wiedźmińskiej Sagi, która w literackim pierwowzorze ma jasny cel – osoba, która ją posiada jest Panem/Panią Miejsc i Czasów, a dzięki otwieraniu portali do innych sfer może uratować rozumne rasy przed Białym Zimnem. Scenarzyści serialu stwierdzili jednak, że to za mało i dali jej mnóstwo innych zastosowań, chociaż to oryginalne też jest utrzymane – dziwne tylko, że iżby otworzyć taki portal, wystarczy… krzyczeć. Oczywiście zrozumiałbym, gdyby działo się to niejako przy okazji silnych emocji, których krzyk byłby tylko wyrazem, ale nie – Voleth Meir w ciele Cirilli także używa takiego właśnie nośnika, mimo iż jako potężna wiedźma na pewno mogłaby robić to w bardziej subtelny sposób. Także Geralt, chcąc, by swojej mocy użyła sama Ciri, każe jej po prostu drzeć japę. Po drugie, Starsza Krew jest także składnikiem wiedźmińskich mutagenów – ten wątek zostanie zapewne rozszerzony w „Blood Origin” i już nie mogę się doczekać, co też Netflix wymyśli. Tutaj jednak skupię się na absurdzie przy sporządzaniu tego dekoktu w obecnym serialu. Otóż Triss miesza w tym celu jakieś składniki, a gdy te się łączą, Vesemir stwierdza, że się udało. Na jakiej podstawie? Po kolorze to rozpoznał? Jakieś testy, badania, podejście naukowe? Gdzież tam, wstrzykujemy! Zaufaj mi, znam się na tym. Oczywiście wspomnianą fiolkę kradnie (a raczej łupi) później Rience, bo najwyraźniej stwierdził, że jak sobie coś leży w laboratorium, to na pewno jest to krew jego celu. Ostatnim absurdem w tym paragrafie będzie to, że Starsza Krew jest wspaniałym nawozem, gdyż w miejscu jej rozlania po pewnym czasie rosną kwiaty Feainnewedd. Jest to po pierwsze bzdura biologiczna (jakim cudem te rośliny nie potrzebują nasion? a może są one zasiane wszędzie i tylko czekają na odpowiednie „podlewanie”?), a po drugie światotwórcza, bo nawet uniwersa fantasy potrzebują swoich przesądów, a to idealnie się nadawało na jeden z nich.
Miejsce 4. Elfy zrywają przymierze
Chociaż przymierze elfów i Nilgdaardu w wersji serialowej do mnie raczej nie przemawiało, to jednak jego uformowanie było faktem, a poparcie rzekomego elfiego bóstwa dla całej sprawy oraz przyjaźń łącząca przywódczynie obu stron powinny gwarantować jego względną trwałość. Tymczasem po urodzeniu się pierwszego od dziesięcioleci elfiego dziecka, jego rodzice postanawiają z przyczyn emocjonalnych złamać poprzednie ustalenia, nie angażować się w działania wojenne i żyć w spokoju w Cintrze – Cintrze, która jest terytorium nilfgaardzkim, w której osiedlił ich Nilfgaard i w której stacjonuje nilfgaardzkie wojsko. Już nawet biorąc pod uwagę brak dyplomatycznej wprawy szpiczastouchych liderów, obecność na ziemiach Cesarstwa powinna wystarczyć, by nie podejmować tak kuriozalnej decyzji. Jednak to oczywiście nie koniec spirali głupoty. Uznanie po zabójstwie bobasa, że stoi za tym Redania, ma swoje podstawy – wszak Dara przyznaje się wówczas do szpiegowania na rzecz tego właśnie państwa, a koincydencja czasowa między morderstwem a jego rezygnacją może zostać uznana za nieprzypadkową. Jednak czy logicznym wyjściem w takim wypadku nie powinno być zacieśnienie więzi z Nilfgaardem, który do tej pory mimo wszystko chronił elfy przez przemocą ludzi z północy? Nie, zamiast tego Francesca, Filavandrel i ich podwładni w trymiga (i to naprawdę w trymiga, bo nikt tego nie zauważył) pakują manatki i wyruszają do Redanii – poprzez granice wcześniej opisywane jako nieprzebywalne z racji wzmożonej aktywności wojskowej – gdzie kompletnie niepokojeni wchodzą do jakiegoś miasta i mają jeszcze czas znaczyć drzwi magicznymi symbolami. A wystarczyłoby umazać ich trochę krwią czy nawet pokazać, jak radzą sobie ze strażnikami – ale nie, lepiej zostawić tworzenie podobnych teorii ewentualnym obrońcom serialu.
Miejsce 3. Yennefer ucieka z Cahirem
Absurd numer 3. jest w pewnym sensie pokłosiem absurdu nr 6, ale także co najmniej jednego innego, tu niewymienionego – puszczenia Yennefer wolno przez Fringillę i Francescę, mimo że nie było ku temu żadnych przesłanek; to, że nie mogła czarować, nie znaczyło, że nie ma do dyspozycji innych środków. Jej powrót do Aretuzy po miesiącu nieobecności był jednak powodem, dla którego wielu magów nie ufało czarnowłosej magiczce, nawet jeśli ta wcześniej uratowała ich na wzgórzu Sodden. Genialna i niezawodna Tissaia de Vries wpadła jednak na pomysł, że Yenna może udowodnić swoją niewinność, jeśli tylko zabije nilfgaardzkiego jeńca. I to już jest absurd, gdyż jestem przekonany, że każda siatka szpiegowska ma protokoły na taką właśnie okoliczność i podejrzewam, że brzmią one mniej więcej tak: zachowaj pozory za wszelką cenę. Kolejną głupotą jest fakt, że Yen ma dokonać egzekucji w obecności królów Północy – przecież gdyby istotnie była zdrajcą, miałaby idealną okazję do zamachu; może dlatego zamiast magii kazano jej użyć katowskiego topora. Nie pomyślano jednak, że tak drobna osoba nie tylko nie byłaby go w stanie unieść, ale i nie miałaby umiejętności wymaganych do ścięcia kogokolwiek – wszak odrąbać komuś głowę to nie w prosta sprawa i czymś takim w starych czasach zajmowali się profesjonalni kaci, nie ludzie z łapanki. Fizyka i logika nie mają jednak znaczenia dla Netflixa, bo okazuje się, że Yennefer toporem wymachuje całkiem żwawo, nie tylko bezbłędnie uderzając w środek kajdanek, ale i obalając przy jego pomocy kilka płonących stosów. Największym absurdem w tym morzu głupoty jest jednak fakt, że mimo licznej obecności magów (i znacznie mniej licznej żołnierzy, bo po co chronić królów) absolutnie nikt nie próbował zatrzymać uciekinierów, którzy odjechali w siną dal kompletnie nieniepokojeni. Po czymś takim wcale nie dziwi, że czarodziejka ukrywała się pod jaskrawie fioletową peleryną – po prostu była świadoma, że cokolwiek zrobi, nikt nie będzie jej niepokoił (a jakby co, zawsze mogła powiedzieć wierszyk i zniknąć, nawet przywiązana do krzesła i obserwowana).
Miejsce 2. Wiedźmini kontra potwory
Poza Geraltem i Vesemirem, obecni w serialu wiedźmini stanowią w zasadzie tylko tło – zdecydowana większość z nich nie ma kwestii mówionych, a nawet Lambert i Coen, do których możemy przynajmniej przypiąć jakieś imiona, pełnią w fabule rolę bardzo niewielką. Już od początku serii możemy domniemywać, że zbyt kompetentna ta grupa nie jest; ot, choćby żaden z wiedźmaków nie fatyguje się, by sprawdzić obrażenia Eskela, który po walce z leszym wrócił wyraźnie ranny lub przynajmniej porządnie obity – kto wie, może zwykła inspekcja wizualna i wypalenie ran wystarczyłyby do uratowania życia największego dupka w Kaer Morhen. Pewną nadzieję na zmianę tego stanu rzeczy mogła dawać końcówka epizodu 7., w którym zmierzająca do wiedźmińskiego siedliszcza Ciri zostaje opętana przez Voleth Meir. Jako że łowcy potworów stoczyli z nią zwycięską batalię już wcześniej, można było domniemywać, że tym razem będzie im łatwiej – co prawda żaden z żyjących wiedźminów nie był chyba aż tak stary, by to pamiętać, ale mieli przecież do dyspozycji kroniki i opowieści, no i lata doświadczenia w polowania na różne monstra. Co z tego wychodzi w praktyce… Dwóch wojowników demonica zdołała bez najmniejszego problemu zabić we śnie, chociaż trzeba przyznać, że to nie ich wina, a Netflixa – scenarzyści zapomnieli bowiem o wyostrzonych zmysłach zabójców potworów i ich medalionach, które w obliczu takiego niebezpieczeństwa powinny mocno drgać. Śmierci w łożu uniknął jednak Vesemir i tu mamy kolejny absurd – mimo że wiedźmini mają znakomity refleks i są znacznie szybsi niż normalni ludzie, zdemaskowana Voleth jest w stanie uciec z malutkiego pomieszczenia, w którym przebywa dwóch z nich, a potem… ukryć w głównej sali warowni – znaczy, nie zostać odnaleziona mimo stania na widoku w głównej sali warowni. To wszystko można by jednak wybaczyć, gdyby nie to, co dzieje się później, kiedy Matka Bezśmiertna przywołuje z innego wymiaru dwa niezwykłe być może, ale jednak bazyliszki, z którymi każdy wiedźmin musiał mieć do czynienia. Mimo to w starciu z kilkoma łowcami gady radzą sobie zaskakująco dobrze i zabijają paru przeciwników zanim w końcu giną pod ciosami mieczy i toporów – a przecież nawet samotny wiedźmin powinien sobie poradzić z jednym takim stworem. Kiepską opinię o Lambercie, Coenie i spółce potwierdza też fakt, że Geralt bez większych problemów radzi sobie z największym i najbielszym przeciwnikiem – wstyd dla reszty łowców i wstyd dla scenarzystów.
Miejsce 1. Dziwki w Kaer Morhen
Ten absurd mógłbym zmieścić gdzieś w poprzednim paragrafie i w zamian uwzględnić na liście coś jeszcze, np. podejście twórców do podróżowania czy to, że szykowany na wielkiego złodrzewca leszy Eskela zostaje w trymiga zniszczony/zabity przez losowego skolopendomorfa czy innego skurwiżmija, który akurat przechodził (przepełzał?) w pobliżu. Zdecydował jednak fakt, że absurd, który zaraz opiszę niemal spowodował porzucenie przeze mnie tego serialu, a wtedy nie mógłbym nawet napisać tej Myśli. Mowa rzecz jasna o wizycie dziwek w Kaer Morhen. Oczywiście jednym z powodów mojego – przepraszam za kolejne przekleństwo – wkurwu była kompletna niezgodność tego motywu z literackim pierwowzorem, ale i nawet bez tego jest to największa głupota w tym serialu. Dlaczego? Bowiem pokazuje, że twórcy nie tylko nie szanują twórczości Sapkowskiego, ale też że poza inteligencją widza w rzyci mają także zgodność wydarzeń z ustalonymi przez siebie samych zasadami. Nie dłużej niż kwadrans przed sceną „imprezy” Geralt mówi bowiem Ciri, że wiedźmini starają się trzymać na uboczu i nie ujawniać lokalizacji swojego miejsca zimowania. Chwilę potem widzimy jednak, jak jeden z nich sprowadza do siedliszcza grupę prostytutek, które jakoby spotkał nieopodal – jakim nieopodal, skoro widzimy, że Kaer Morhen jest ukryte dość głęboko w górach i na pewno nie wiedzie doń żaden łatwo dostępny szlak. Wątek ten jednak nie tylko kuriozalnie się zaczyna, ale i tak samo kończy. Ot, w środku bitwy, która aż wstrząsa murami twierdzy jedna z dziwek stwierdza, że nigdy nie powinny się tu znaleźć (duh) i po prostu opuszczają warownię, znikając z oczu nie tylko widzom, ale i wiedźminom. Cytując memogenny fragment pewnego filmu: „no nie, no po prostu kurwa no nie”.
Opinie
Generalnie się zgadzam, prócz jednej rzeczy – otwierania portalu krzykiem. Czemu nie? Masz jakieś źródła wskazujące, że tak się nie powinno otwierać magicznych portali 😉
Z takich drobniejszych absurdów, dodałbym zostawienie ciała Eskela na pożarcie wilkom. No tak, mamy trupa, który przed śmiercią został poddany dziwnej, niespotykanej dotąd mutacji zamieniającej człowieka w potwora. Cholera wie, jak wchłonięcie tego materiału genetycznego wpłynie na wilki. Ale co tam, tradycja (w książkach kompletnie nie znana) jest święta.