„Wiedźmin 2” znany jest z tego, że pod względem fabularnym to w zasadzie dwie gry w jednej: w zależności od tego, czy pod koniec aktu I zdecydujemy się ułożyć z Vernonem Rochem, szefem temerskich komandosów, czy też elfem Iorwethem, dowódcą jednego z komand scoia’tael, kolejny rozdział będzie wyglądał zupełnie inaczej. Osobiście ukończyłem obie te drogi i chociaż kompletnie nie popieram działań scoia’tael, muszę przyznać, że ścieżka Iorwetha okazała się dużo bardziej interesująca. W tej Myśli wymieniam siedem najważniejszych powodów takiego stanu rzeczy. Zapraszam. (Uwaga na spoilery!)
Miejsce 7. Więcej doświadczenia i ekwipunku
Co prawda w cRPGach największe znaczenie mają dla mnie wciągająca historia i interesujący bohaterowie, jednak jak każdy lubię obserwować wzrost potęgi mojej postaci, czy mówimy o jej własnych umiejętnościach, czy też znajdowanym przezeń ekwipunku – a tak się składa, że jednego i drugiego więcej jest po stronie Iorwetha. Jeśli chodzi o wskakiwanie na wyższe poziomy postaci, tylko na tej ścieżce udało mi się osiągnąć ich maksymalny limit (w alternatywie zabrakło jednego); jeśli zaś mówimy o ekwipunku, w akcie II na ścieżce scoia’tael miecze wymieniałem kilka razy i do każdego wkładałem co najmniej jedną runę, podczas gdy na ścieżce Roche’a to, co kupiłem na początku rozdziału wystarczyło mi niemal do jego końca. Chociaż sprawa ta ogólnie wskazuje na wadę gry, sugerując, że więcej do zrobienia jest po stronie Iorwetha niż Vernona, wciąż stanowi o przewadze pierwszego z nich jako potencjalnego sojusznika.
Miejsce 6. Vernon Roche
Vernon Roche to jedna z ciekawszych postaci, które do uniwersum „Wiedźmina” od CDPR wprowadziła druga część gry. Charakterny i charyzmatyczny oraz bezgranicznie oddany sprawie (dla Temerii mógłby się nawet skurwić), a przy tym obdarzony świetnym designem graficznym – czego chcieć więcej? Wydawać by się więc mogło, że możliwość bliższego się z nim zapoznania będzie sporym atutem przemawiającym za stanięciem pod koniec I aktu po jego stronie, jednak nic bardziej mylnego – w akcie II na ścieżce Roche’a samego Roche’a jest bardzo niewiele i pojawia się w ważnej roli wyłącznie pod koniec rozdziału. Czasu ekranowego ma więc mniej więcej tyle, ile po stronie Iorwetha (przynajmniej w akcie II, bo w III to wiadomo, Roche’a w zasadzie w ogóle nie ma), przy czym wówczas może moim zdaniem bardziej zabłysnąć, zwłaszcza pod kątem jego relacji z Geraltem. Kiedy bowiem panowie się spotykają, początkowo wydaje się, że dojdzie między nimi do bitki, jednak wkrótce wyjaśniają sobie wzajemne animozje, a Roche najpierw pomaga Geraltowi dostać się do obozu Nilfgaardczyków, a potem nawet ratuje mu życie – całość jest pięknym pokazem męskiej przyjaźni i gdybym w tym momencie mógł zmienić stronę, musiałbym to bardzo poważnie rozważyć.
Miejsce 5. Obóz Nilfgaardu
W prozie Sapkowskiego Nilgaard bez wątpienia reprezentuje Chaos – to ta bardziej agresywna strona konfliktu, której przywódca chce podbić cały świat i już dwukrotnie atakował państwa Północy. Nic więc dziwnego, że również w „Wiedźminie 2” w końcu wejdziemy w konflikt z krajem Wielkiego Słońca, nawet mimo tego, że pierwsze spotkania z ambasadorem Shilardem Fitz-Oesterlenem przebiegają w koleżeńskiej atmosferze (jeśli w Prologu zabiliśmy Arjala La Valette, to właśnie południowiec wyprowadza nas z zamkowych lochów). Stosunki psują się nam w akcie II w okolicach odkrycia, co stało się z Triss, jednak dalsze wydarzenia przebiegają zupełnie inaczej. Po stronie Iorwetha najpierw musimy po tajniacku dostać się do obozu wroga, a potem zostajemy przezeń złapani i nieomal zabici – to jeden z kulminacyjnych momentów przygody. Po stronie Roche’a po prostu wchodzimy tam główną bramą i jedyne, czego jesteśmy świadkiem, to odpłynięcie statku z Shilardem na przykładzie – nawet nie mając porównania, co dzieje się w alternatywie, prawdopodobnie poczujemy spory zawód (na usta ciśnie się słowo „aklimatyczny”). Niby to samo zadanie i ten sam cel, a jednak rozwiązanie zgoła inne i ciekawe tylko w jednym przypadku.
Miejsce 4. Wybór w Loc Muinne
Chyba wszyscy zgodzimy się, że w grach, w których duże znaczenie mają podejmowane wybory – a „Wiedźmin 2” zdecydowanie jest taką właśnie grą – dużo ciekawsze są sytuacje, w których wszystkie prezentowane nam opcje są równie interesujące niż takie, w których jedną z nich można odruchowo ocenić jako tę właściwą lub preferowaną. W akcie III będziemy musieli podjąć właśnie taką decyzję, ale moim zdaniem tylko po stronie Iorwetha – a już na pewno bardziej po jego stronie. Na ścieżce Roche’a wybór także jest, ale w mojej opinii niemal automatyczny – mogąc ratować albo Triss, albo księżniczkę Anais większość graczy wybierze pierwszą opcję, bo dotyczy ona naszej przyjaciółki albo i nawet kochanki; z drugiej strony zaś mamy jakieś tam państewko, którego losy są nam z dużym prawdopodobieństwem obojętne (a książkowemu Geraltowi to już na pewno). Po stronie Iorwetha jest dużo ciekawiej, bo alternatywą dla uwolnienia Triss jest próba wyrwania smoka spod magicznej dominacji czarodziejek, zignorowanie czego może sprowadzić zagrożenie na cały Kontynent – a i nieco osobistej stawki też tu jest, biorąc pod uwagę, kim wspomniana gadzina jest w ludzkiej postaci. Na pewno znajdą się tacy, którzy przedłożą Anais (i Roche’a) ponad Triss albo dla których Merigold jest dużo istotniejsza niż jakaś tam smoczyca, moim jednak zdaniem tylko druga z opisanych decyzji wymusza pełne rozważenie wszystkich za i przeciw zamiast odruchowego wyboru jednej z opcji.
Miejsce 3. Gdzie jest Triss Merigold?
Po przegraniu obu ścieżek ten powód umieszczam na trzecim miejscu, ale podczas mojej pierwszej (no, drugiej, ale pierwszej ukończonej) rozgrywki to właśnie dlatego wybrałem ścieżkę Iorwetha. Uznałem bowiem wówczas, że bardziej niż na oczyszczeniu swojego dobrego imienia zależy mi na odnalezieniu przyjaciółki, a na to większe nadzieje dawali scoia’tael – wszak znali oni kryjówki Letho, a więc również miejsca, w których mógł on przetrzymywać czarodziejkę. Nawet jednak zakładając, że odszukanie Triss ma dla ciebie znaczenie drugorzędne, zapewne docenisz fakt, że tylko po wybraniu strony elfa wątek ten będzie obecny od porwania aż do końca gry i że we wszystkich podejmowanych przez nas działaniach ten motyw będzie gdzieś się przebijać. W alternatywie bowiem kwestia odnalezienia Merigold jest spychana na kompletny margines przez większość II aktu i dopiero później ponownie pojawia się na tapecie. Tak więc przynajmniej pod tym kątem ścieżka Iorwetha jest bardziej spójna przez całą grę, bo inaczej możemy mieć podejrzenie, że Geralt kompletnie zapomniał o rudowłosej czarodziejce, co przynajmniej u mnie wywołuje niejaki niesmak.
Miejsce 2. Saskia
Saskia Smokobójczyni to kolejna ciekawa postać w growowiedźmińskim (a może wiedźmińskogrowym?) panteonie, jednak poznamy ją w pełni wyłącznie wtedy, kiedy staniemy po stronie Iorwetha – jeśli popieramy Roche’a, pojawia się ona wyłącznie we wstępie do II aktu i w jednej jedynej rozmowie w środku jego trwania. A już sam koncept tej bohaterki jest ciekawy – oto mamy bowiem dziewiczą wojowniczkę, która próbuje stworzyć państwo przyjazne dla wszystkich ras i klas społecznych. Równie interesujące jest to, co się wokół niej dzieje – ot, choćby śledztwo dotyczące jej otrucia jest jednym z najlepszych zadań w grze i do dzisiaj nie wiem, kto tak naprawdę jest odpowiedzialny za próbę jej zabójstwa (Stennis? kler? opcji jest bez liku). Jednak najważniejszy jest fakt, że tylko stojąc po stronie Iorwetha dowiemy się, że tak naprawdę Saskia nie jest Smokobójczynią, a smoczycą – wielu zapewne się tego w ogóle nie spodziewało. Co ciekawe oznacza to, że Saskia (a w zasadzie Saesenthessis) w pewien sposób towarzyszy nam przez całą grę, od jej niespodziewanego pojawienia się w prologu, aż po emocjonującą walkę w III akcie.
Miejsce 1. W słusznej sprawie
Najważniejszy moim zdaniem powód ku wybraniu Iorwetha jest dla mnie niemałym zaskoczeniem. Osobiście zupełnie nie zgadzam się z podejściem scoia’tael, tak więc dziwne jest, że wybierając właśnie Wiewiórki ostatecznie stajemy po stronie słusznej sprawy. Oczywiście nie mówię tu o mordowaniu ludzi, a o Vergen – mieście, które grono marzycieli różnych ras wybrało na swoją siedzibę, którą w założeniu każdy – niezależnie od urodzenia – będzie mógł nazwać domem. Jest to może i utopijny sen, ale przyznacie, że dla czegoś takiego warto walczyć, zwłaszcza gdy po drugiej stronie mamy sfrustrowanego seksualnie opoja, jakim jest Henselt z Kaedwen. Do walki za tę ideę dali się przekonać chyba wszyscy: zgorzkniały Iorweth, praktyczny Zoltan, romantyczny Jaskiej i wreszcie ja – siedzący przed komputerem gracz. Kiedy grając po stronie Roche’a na zakończeniowych slajdach zobaczyłem przywódców miasta stojących na szafocie, zrobiło mi się smutno, że tak to się w tym wypadku kończy; dużo bardziej wolę zakończenie, w którym Dolina Pontaru zostaje samodzielnym państwem niż to, w którym staje się częścią Kaedwen.
Opinie