Kiedy w 2007 roku pojawiła się gra komputerowa „Wiedźmin”, w Polsce nieco oszaleliśmy: kolejne serwisy dawały najwyższe noty, gracze zarywali noce, a wszyscy byli dumni, że pojawił się jakościowy, polski cRPG; nawet moi rodzice, zwykle przeciwnicy grania na komputerze, kupili mi „wiedźmaka” pod choinkę. Gdy w 2015 premierę miał „Wiedźmin 3: Dziki Gon”, ekscytacja była jeszcze większa, bo produkcja znakomicie poradziła sobie nie tylko na lokalnym podwórku, ale i na całym świecie – dość powiedzieć, że do niedawna dzierżyła tytuł najbardziej uhonorowanej gry w historii. Ale, zaraz zaraz – „Wiedźmin”, „Wiedźmin 3″… a gdzie „Wiedźmin 2”? No właśnie. „Wiedźmin 2” wydany został w roku 2011, a chociaż pisma i serwisy branżowe oceniły go wysoko, reakcja nań była zdecydowanie o wiele bardziej wyważona niż na jedynkę czy trójkę, a dzisiaj wydaje się, że mało kto o grze pamięta. Sam zresztą spóźniłem się z jej ograniem niemal 10 lat, kończąc ją zaledwie parę dni temu; uznałem ją jednak za na tyle interesującą, że postanowiłem poświęcić jej pełnoprawną recenzję. Zapraszam.
Szczerze mówiąc, moja znajomość z „Wiedźminem 2” zaczęła się niełatwo, bowiem to właśnie na początku gry najbardziej widoczne są jej wady, a fakt, że mechanika jest zupełnie inna niż w jedynce i trzeba natychmiast porzucić wszystkie swoje wiedźmińskie przyzwyczajenia, nie pomaga. Przede wszystkim, bez osiągnięcia tak co najmniej 10. poziomu, walki w grze są dość trudne, stąd zamiast obserwować, jak nasz Geralt wzorem książki rzeza napastników, musimy jak debil biegać/turlać się wokół nich, czekając na dobrą okazję do wyprowadzenia własnego ataku – entuzjastyczne rzucenie się na 3-4 przeciwników skończy się rychłą śmiercią. Na szczęście, czym dalej w las, tym jest łatwiej – „Wiedźmin 2” to gra, w której naprawdę odczuwamy wzrost potęgi naszej postaci, i to zarówno pod kątem poznawanych zdolności (pogrupowanych w trzy drzewka: szermierza, czarownika i alchemika), jak i zdobywanego/tworzonego ekwipunku. Najłatwiej widać to na przykładzie walki z głównym przeciwnikiem, z którym ścieramy się zarówno w pierwszym, jak i ostatnim rozdziale – do pierwszego pojedynku podchodziłem kilkanaście razy, podczas gdy na końcu nie miał ze mną szans. Jedyne, co w tym zakresie mi się do końca nie podobało, jest fakt, że eliksiry możemy pić wyłącznie w trybie medytacji, czyli poza walką, przez co musimy się na nie zdecydować zanim poznamy, z czym i gdzie przyjdzie nam się mierzyć – na szczęście składniki do tworzenia mikstur są bardzo powszechne i nie wyobrażam sobie, by mogło ich zabraknąć.
Zakończmy już jednak temat walki i przejdźmy do czegoś innego: etapów skradankowych. Jest to pomysł całkiem fajny i nawet nienajgorzej zrealizowany („Thief” to oczywiście nie jest, ale zawsze jakaś odskocznia), ale wychodzi w nim dość poważna wada – precyzja sterowania. Niestety, z tym jest kiepsko i chociaż zwykle to nie przeszkadza, to jednak w tego typu fragmentach kwestie typu liczby kroków przy pojedynczym naciśnięciu klawisza, szybkości odwracania się czy pracy kamery mają spore znaczenie (podobnie jest przy rozbrajaniu pułapek, do których próba podejścia kończy się zazwyczaj wpadnięciem w sidła – na szczęście tylko one łaskoczą). Wreszcie, ostatnim, co dość mocno mi przeszkadzało, jest crafting. Po pierwsze, materiały rzemieślnicze znajdujemy często i gęsto, co powoduje błyskawiczne zapychanie ekwipunku, który szybko staje się dla Geralta nie do udźwignięcia (liczba przedmiotów jest co prawda nieograniczona, ale waga już tak) – tutaj postanowiłem się jednak nie przejmować i po prostu pobrałem z Nexusa moda „Weightless Crafting Items”. Po drugie, wydaje mi się, że schematy i usługi rzemieślników (Geralt własnoręcznie się tym nie para, zleca robotę innym) kosztują nieco za dużo, a jednym z głównych celów craftingu jest chyba oszczędność pieniędzy.
Skoro jednak „Wiedźmin 2” ma tyle wad i problemów, to czy mi się podobał? Oczywiście, nawet bardzo! Wszystkiemu winne są względy fabularne – historia przedstawiona w „Zabójcach Królów” jest świetnie napisana i opowiedziana, będziemy musieli w jej trakcie podjąć kilka trudnych wyborów, a postacie, które po drodze napotkamy, są ciekawe i charakterne. Oczywiście, zawarcie tutaj jakichkolwiek spoilerów byłoby wręcz okrutne, ale podam dwa przykłady. Przykład pierwszy: grę zaczynamy w temerskim lochu, gdzie Geralt przesłuchiwany jest na okoliczność morderstwa króla Foltesta, o które jest zresztą oskarżony; większość prologu odbywa się zatem w formie retrospekcji, gdzie opowiadamy, co tak naprawdę wydarzyło się tamtego feralnego dnia. Przykład drugi: pod koniec aktu I musimy wybrać, czy naszym sojusznikiem będzie szef temerskich oddziałów specjalnych Vernon Roche, czy też przywódca jednego z oddziałów Scoia’tael Iorweth; podobnie było niby w jedynce, ale tutaj po pierwsze jest bardziej niejednoznacznie, a po drugie konsekwencje są dużo bardziej dramatyczne – dość powiedzieć, że rozdział II (a więc około 1/3 całości) na obu ścieżkach wygląda kompletnie inaczej. Twórcy wyraźnie postarali się o to, by zachęcić nas do co najmniej dwukrotnego przejścia gry (aczkolwiek zakończeń jest nawet więcej) i zdecydowanie im się to udało.
Podsumowując, mimo początkowych problemów, ostatecznie kompletnie zakochałem się w „Wiedźminie 2” i dawno tak dobrze się nie bawiłem, jak grając w „Zabójców Królów” właśnie. Mimo kilku wad i niedoróbek, produkcja CD Project Red to świetny cRPG, w którym fabuła pełni zdecydowanie rolę nadrzędną wobec walki czy eksploracji. Takie gry lubię i serdecznie polecam.
P.S. Na koniec jeszcze kilka słów o oprawie. Jeśli chodzi o grafikę, jest nieźle, chociaż szczerze mówiąc początkowo styl wydawał mi się nieco dziwny (zwłaszcza do Geralta nie mogłem się przyzwyczaić) – szybko mi to jednak przeszło. Ciężko mi się wypowiedzieć o muzyce i efektach dźwiękowych, bo na ten aspekt gier zwracam najmniejszą uwagę, pochwalić muszę za to bardzo solidny dubbing; nie jest to co prawda poziom BioWare, ale w porównaniu z lokalizacjami gier tej firmy czy choćby pierwszym „wiedźmakiem” jest o wiele lepiej, ba – pewnych wypowiedzi czy postaci słuchało mi się wręcz z przyjemnością.
Opinie