Pokłady


Gry komputerowe

Gry towarzyskie

Kultura


TESGIR
Najlepsze miejsce
dla fanów fantastyki

T E S G I R
N a j l e p s z e m i e j s c e d l a f a n ó w f a n t a s t y k i

Najlepsze i najgorsze w DC Rebirth/DC Universe – rok 2


Dodał dnia 27.05.2018 do Komiksy. Brak komentarzy.

Od czasu startu inicjatywy Rebirth – niedawno przemianowanej na DC Universe – minęły już dwa lata, one-shot „DC Universe: Rebirth” ukazał się bowiem 25 maja 2016 r. Podobnie jak w ubiegłym roku, tak i w tym rocznica linii wydawniczej stanowi dla mnie doskonały moment na małe podsumowanie, a tym samym przyznanie wyróżnień dla najlepszych i najgorszych rzeczy, które wydawnictwo DC Comics zaserwowało nam przez ostatnie 12 miesięcy. W porównaniu do poprzedniej klasyfikacji doszła nowa kategoria, dzięki czemu mamy ich moje ulubione siedem. Zapraszam.

Scenarzysta


Najlepszy: Tom King

Nagrodę tę można nazwać nagrodą odkupienia – na starcie serii „Batman” należała ona do najmniej strawnych produktów Rebirth, a tomy „I Am Gotham”, „I Am Suicide” i „I Am Bane” były po prostu koszmarne. Na szczęście wraz z zakończeniem ostatniego z nich poziom tytułu znacząco wzrósł, a decyzja, by pozwolić Bruce’owi oświadczyć się Selinie Kyle okazała się strzałem w dziesiątkę i prawdziwym powiewem świeżości w nietoperzym zakątku uniwersum. Relację tę Tom King napisał po mistrzowsku, a kolejne historie udowodniły, że jest on scenarzystą kompletnym, który niezależnie od klimatu pisanych przez siebie opowieści potrafi znakomicie się w nim odnaleźć – w serii mieliśmy prawdziwy miszmasz motywów (porównajcie choćby „War of Jokes and Riddles” do „Superfriends” czy „The Travelers”), a mimo to każda opowieść utrzymywała wysoki poziom. W następnym story arcu ponownie pojawi się Joker i już nie mogę się doczekać, co dobrego z tym złoczyńcą zaprezentuje King.

Najgorszy: Dan Jurgens

Jeżeli powyższe stanowi odkupienie, tym razem mamy do czynienia z upadkiem – i to z wysokiego konia, w zeszłym roku obwołałem bowiem Jurgensa najlepszym scenarzystą, w tym z kolei najgorszym. Wszystkiemu oczywiście winny jest „The Oz Effect”, ale o ile za sama idea przywrócenia Jor-Ela do życia nie była kompletnie złym pomysłem, to jednak sposób poprowadzenia tego wydarzenia to już porażka na całej linii – historia pisana była w przestarzałym stylu i nie zaserwowała żadnych pamiętnych scen. Od tego czasu Jurgens nie potrafił złapać wiatru w żagle i również następny jego story arc („Booster Shot”) mnie do siebie nie przekonał, a kolejnym krokiem w tył było uczynienie z Kal-Ela gościa, który zamyka swoich złoczyńców w wirtualnej rzeczywistości z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Mimo wszystko, z pracy scenarzysty nad „Action Comics” jestem zasadniczo zadowolony i życzę Jurgensowi powrotu do formy w „Green Lanterns”.

Artysta


Najlepsza: Joelle Jones

Kiedy usłyszałem, że DC Comics zaprzęgło do pracy nad paroma zeszytami Stephana Sejica, był on dla mnie murowanym kandydatem do zwycięstwa w tej kategorii. Kilka tygodni później los spłatał mi jednak figla i sprowadził do głównej linii wydawniczej Joelle Jones, której wydawnictwo umożliwiło wykonanie rysunków do kilku numerów „Batmana” – i decyzja ta okazała się strzałem w dziesiątkę! Wyróżniona artystka z całą pewnością urodziła się, by rysować Catwoman, a skoro Selina stała się równorzędną partnerką Bruce’a we wspomnianej serii, Jones miała wiele okazji do pokazania swojej najlepszej strony – co oczywiście nie oznacza, że (jeszcze) panna Kyle to jedyna część jej prac, która cieszy oko. W ostatnim czasie serię tę ilustrowali tak uznani rysownicy jak David Finch, Mikel Janin czy Tony Daniels, a fakt, że z tej gromadki najlepiej poradziła sobie nasza laureatka stanowi chyba najlepszą rekomendację. Miejmy tylko nadzieję, że okaże się ona także utalentowaną scenarzystką i praca nad nadchodzącą „Catwoman” stanie się dla niej przepustką do pierwszej ligi.

Najgorszy: Christian Wildgoose

Z tą kategorią miałem największy problem – chociaż są oczywiście artyści, których rysunki mi się nie podobają, żaden z nich nie sprawia, że nie śpię po nocach. Później przypomniałem sobie jednak o rysunkach w „Batgirl” i ponownie aż zapłonąłem z irytacji, co ma miejsce przy każdym zeszycie z tego miesięcznika – po pierwsze z racji na bijącą z tytułu poprawność polityczną, po drugie przez rysownika, który uparcie twierdzi, że Barbara Gordon powinna wyglądać jak bohaterka „Ulicy Sezamowej”, z kartoflanym nosem i wielkimi odstającymi uszami. Jestem pewny, że jeżeli twórcy muppetów będą poszukiwać artysty koncepcyjnego, Wildgoose będzie dla nich idealnym wyborem, od komiksów superhero niech się jednak trzyma z daleka.

Seria


Najlepsza: „Red Hood and the Outlaws”

Jedyny zwycięzca z poprzedniej edycji, który i tym razem wygrał rywalizację w swojej kategorii. Nie moja jednak wina, że RHatO wciąż jest, zbierając wszystko do kupy, moją zdecydowanie ulubioną serią. Może nie genialny, ale na pewno wprawnie napisany scenariusz, świetnie rozpisane postacie i ich relacje, dobre rysunki – czego chcieć więcej? Na dodatek scenarzysta Scott Lobdell, w przeciwieństwie do wydawnictwa, nie zapomina tu o wątkach z New52, a to dla mnie, który właśnie wtedy zaczął swoją przygodę z komiksami, czynnik naprawdę istotny. Jedyne, co boli, to wciąż niewielka popularność tytułu, który wszak powinien być wymieniany jednym tchem z „Batmanem” czy „Supermanem” – dlatego też czytajmy, polecajmy i lobbujmy za RHatO, bo naprawdę zasługuje na uznanie.

Najgorsza: „Cyborg”

W zeszłym roku na tym miejscu wymieniłem „Batgirl”, chociaż od razu zaznaczyłem, że nie jest to seria najgorsza, a taka, której niski poziom najbardziej boli mnie emocjonalnie. Tym razem nie będzie taryfy ulgowej i na miejscu tym znajdzie się największe gówno, które wydaliło Rebirth, czyli „Cyborg”. Kiedy „Green Lanterns” potrafiło zaprezentować przynajmniej dwa dobre numery (jeden z genezą Phantom Lanterna, drugi z originem Volthooma), a „Justice League” przynajmniej częściowo odkupić się historią „Legacy”, „Cyborg” przez dwa lata nie zaserwował nam ani jednego dobrego zeszytu, ani jednej pamiętnej sceny, ani jednej charyzmatycznej postaci. Ratunkiem dla miesięcznika miało być zaangażowanie do pracy nad nią Marva Wolfmana, twórcy Vica Stone’a, ale dwa pierwsze numery autorstwa tego scenarzysty nie dały mi wielkiej nadziei na podniesienie poziomu tytułu. O serii tej nie można mówić inaczej niż w kontekście wielkiej kupy i DC powinno z niej po prostu zrezygnować, a nie męczyć nas kontynuacją.

Bohater


Najlepszy: Bizarro

Jeszcze niedawno nie uwierzyłbym nikomu, kto stwierdziłby, że kiedykolwiek za najlepszego bohatera DC Comics uznam Bizarro. A potem przyszedł Scott Lobdell (Scott Lobdell, to nie pomyłka, naprawdę mówimy o tym samym gościu, który w New52 katował nas Tytanami i H’Elem) i wywindował tę postać poza skalę. Bizarro w jego wykonaniu przestał być głupawym klonem Supermana czy też jego dziwną wersją z innego wymiaru, a stał się pełnokrwistą postacią, niezależnie czy mówimy tutaj o obdarzonym umysłem dziecka dobrotliwym siłaczu czy też o superinteligentnym, uzależnionym od kryptonitu geniuszu. Z bohaterem tym łatwo poczuć więź i naprawdę przejmować się jego losami, a jego motywacje i działania, nawet te niezbyt moralne, łatwo zrozumieć. Bizarro jest najjaśniejszym punktem najlepszej serii DC Rebirth/DC Universe, a to chyba najlepiej świadczy o tym, jak bardzo uwielbiam tę postać.

Najgorszy: Nightwing

Dla starych fanów komiksów DC uznanie Nightwinga za najgorszego bohatera wydawnictwa może być niemałym szokiem – Grayson był przecież zawsze jednym z najbardziej lubianych herosów, zarówno jeśli mówimy o realnych czytelnikach, jak i fikcyjnych współbohaterach. Wystarczyła jednakże lektura „Nightwing” #23 i „Titans” #19, żeby odkryć, że jest to po pierwsze zadufany w sobie bufon i bawidamek, a po drugie gość tak bardzo pragnący akceptacji Batmana, że jest w stanie porzucić przyjaciół na byle skinienie Mrocznego Rycerza. Może kiedyś Grayson był obok J’onna J’onzza sercem i duszą superbohaterskiej społeczności DC, obecnie jednak zasługuje tylko na strzał w pysk.

Złoczyńca


Najlepszy: Zod

Mimo że Dan Jurgens za swoją tegoroczną pracę zasłużył na miano najgorszego scenarzysty DC Comics, na samym początku roku zaserwował nam naprawdę dobrą historię pt. „Revenge”, w której Cyborg Superman zbiera drużynę złożoną z najpotężniejszych wrogów Człowieka ze Stali, by wywrzeć zemstę na Kal-Elu. Najjaśniejszą gwiazdą story arcu był właśnie Zod, któremu ani myślało się grać drugie skrzypce i który szybko i brutalnie przejął dowodzenie nad akcją – a wszystko to po to, by uwolnić swoją żonę i syna z Phantom Zone. Dzięki temu generał zyskał nową jakość jako mroczne odbicie Supermana, a dodatkowo przez kolejne miesiące stał się zmorą nie tylko Clarka Kenta, ale i Boostera Golda czy Korpusu Zielonych Latarni i nawet porażka w starciu z Halem Jordanem nie zmieniła tego, ze jest to obecnie najlepszy i najbardziej charyzmatyczny złoczyńca uniwersum DC. A że wszystko wskazuje na to, ze na kartach „Hal Jordan & The Green Lantern Corps” zadomowił się na dłużej, wprost nie mogę się doczekać, co jeszcze zmajstruje.

Najgorszy: Mister Oz/Jor-El

Co prawda skrytykowałem już Jor-Ela przy okazji wybierania najgorszego scenarzysty, nie mogłem jednak odmówić sobie przyjemności zrobienia tego jeszcze raz w tej kategorii. Mister Oza teasowano nam już od paru ładnych lat, jeszcze przed startem Rebirth, ba, nawet przed startem DC You i chociaż prawdziwa tożsamość złoczyńcy to ciekawy pomysł, dalej było już tylko gorzej. Przemiana dobrotliwego naukowca w bezwzględnego manipulatora nie trzymała się kupy, a rezygnacja z tajemniczej postaci o niejasnych zamiarach na rzecz następnego naśladowcy Adolfa Hitlera jest po prostu kompletnie nieciekawa. Na szczęście Jor-Oz (a może Oz-El? albo Mr El?) szybko zszedł ze sceny i nie zanosi się na to, by miał w najbliższej przyszłości powrócić.

Drużyna


Najlepsza: Green Lantern Corps

W ostatnim roku w drużynach uniwersum DC nie działo się najlepiej – sporo z nich przeżywało wewnętrzne kryzysy, a jedna nawet się rozpadła. Na tym tle tym jaśniej świecą więc Zielone Latarnie. Członkowie Szmaragdowego Korpusu (zwłaszcza ci pochodzący z Ziemi, ale nie tylko) trzymają się razem bez względu na to, z czym przyszło im się mierzyć, a ich jedność i wzorowa współpraca są tym bardziej godne podziwu, że w przeciwieństwie do Tytanów czy Ligii, które dowolnie mogą żonglować swoim składem, Korpus to siła policyjna, do której kolejni funkcjonariusze są werbowane bez pytania pozostałych o zgodę i nie tak łatwo się ich później pozbyć. Jedyne, czego bym tutaj chciał, to większy udział w następnych historiach nie-ziemskich Latarników, gdyż chętnie dowiedziałbym się, czy także są tak samo zajebiści, jak ci wywodzący się z naszej planety.

Najgorsza: Titans & Teen Titans

„Tytani nauczą cię być rodziną” – takie słowa wypowiada Oliver Queen w „Identity Crisis”, opisując główne drużyny uniwersum DC. W ostatnim roku zespoły te były może rodzinami, ale na pewno patologicznymi. Obie grupy wychodziły zwycięsko z różnych potyczek, ale jeśli problem był natury osobistej, polegały na całej linii. Wyrzucenie Kid Flasha z Teen Titans spotkało się z minimalnym jedynie oporem reszty członków drużyny, a pojawienie się Tima Drake’a z przyszłości spowodowało chwilowy rozpad zespołu nawet mimo tego, że miał on jawnie mordercze zamiary. U Titans z kolei wystarczyło kilka słów krytyki ze strony Justice League, by rozwiązać drużynę (która wcale zbytnio się przed tym nie broniła) i wysłać jedną z jej członkiń do aresztu domowego (której także prawie nikt bronić nie próbował). Miejmy nadzieję, że w przyszłości młodzi herosi DC zaczną postępować nieco rozważniej, mają wszak być wzorem dla nastoletnich czytelników, a na razie mogą aspirować jedynie do miana antyprzykładów.

Wydarzenie


Najlepsze: „Dark Nights: Metal”

Panie i Panowie, Scott Snyder jest geniuszem, który nie dostał Najlepszego Scenarzysty tylko dlatego, że nagradzam go w niniejszej kategorii. W momencie, w którym coraz częściej pojawia się opinia, że „DC nie umie w eventy”, amerykański scenarzysta udowadnia, że przynajmniej on umie – „Dark Nights: Metal” to zdecydowanie najlepsze wydarzenie tego typu, jakie miałem okazję czytać. Główna seria to świetnie zilustrowany przez Grega Capullo list miłosny Snydera do komiksu, który z jednej strony nie boi się czerpać z bogatej historii uniwersum DC, a z drugiej idealnie wykorzystuje specyfikę tego medium, w którym sprawdzają się motywy, które w filmie czy grze komputerowej byłyby uznane za w najlepszym razie głupawe – jeśli scenarzysta zdoła utrzymać podobny klimat w „Justice League”, seria wreszcie wzbije się na wyżyny, na które zasługuje. Poza główną serią, „Metal” obfitował także w tie-iny i chociaż część z nich była dużo słabsza, inne (np. genialny „Batman Lost”) niemal dorównywały jej poziomem. Jest to jeden z tych eventów, o którym będzie się dyskutować przez lata i każdy fan DC Comics powinien się z nim zapoznać.

Najgorsze: „Action Comics” #1000

W tym roku obchodziliśmy nie tylko 80. urodziny Supermana, ale także jubileusz najdłużej wydawanej serii superbohaterskiej. „Action Comics” dobiło do 1000 numerów, co dla DC było powodem do nielichego świętowania. Niestety, nie udało się ono tak, jakby chcieli tego włodarze wydawnictwa. AC1k nie udało się wzbić na wyżyny i z kilku opowiastek składających się na tę antologię jedynie nieliczne zdołały zdobyć moją sympatię – rozumiem, że w wypadku komiksów tego typu ciężko dobrać zestaw, który spodoba się wszystkim, ale że nie jestem jedynym niezadowolonym z poziomu zaprezentowanych tu historii, czuję się do tego w 100% uprawniony. Co istotne, również inne pozycje wydane w okolicy powyższego – „Action Comics: 80 Years of Superman”, „Action Comics Special” i „Superman Special” – także zbierają mieszane recenzje, co zdecydowanie nie jest tym, na co liczyło DC. Kiedy ponad 500 stron historii obrazkowych sprawia gorsze wrażenie niż 2-minutowa animacja to znaczy, że robisz coś źle.

Opinie


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 *