Teen Titans nie mieli do tej pory szczęścia do pełnometrażowych produkcji. Mimo bardzo udanego, dobrze równoważącego akcję, humor i wątki obyczajowe serialu, kończący serię film był dość przeciętny, a zapowiedziany bardzo, bardzo dawno temu „Judas Contract” ostatecznie został porzucony. Niektórzy sądzą nawet, że DC obecnie po prostu nie lubi Tytanów: „Teen Titans” był jednym z najgorszych komiksów w New52 (może zmiana zespołu kreatywnego i związana z tym resetacja numeracji pomogła, nie wiem, nie czytałem), z kolei animowany, bardzo komediowy serial „Teen Titans GO!” ma tyluż przeciwników, co miłośników. Czy więc „Justice League vs Teen Titans” przełamuje tę złą passę? Przekonajmy się.
Od razu trzeba zaznaczyć, że zarówno tytuł, jak i zwiastun czy zapowiedzi mają bardzo mało wspólnego z fabułą filmu. Mimo że istotnie dochodzi w nim do starcia Tytanów z Leageuersami, jest to jedynie parominutowa scena. Całość koncentruje się na dwóch rzeczach. Po pierwsze, na Damianie Wayne’u/Robinie, który po sprzeciwieniu się rozkazom Batmana zostaje wbrew swojej woli dołączony do Najpotężniejszych Nastolaktów na Ziemi, co ma nauczyć go pracy drużynowej. Po drugie, na dziwnych stworach posiadających zdolność opętywania żywych istot, które wydają się interesować jedną z Tytanek – Raven. Całość, jak można się łatwo domyślić/dowiedzieć, kończy się walką z demonem Trigonem nie tylko o ocalenie świata, ale i o życie i duszę młodej bohaterki.
Mimo że Liga Sprawiedliwych (to tłumaczenie jest dla mnie o wiele lepsze niż Liga Sprawiedliwości) dostaje całkiem sporo czasu ekranowego i jest w tytule wymieniona jako pierwsza, opisywany film bez dwóch zdań koncentruje się na Tytanach. I, co by nie mówić, robi to cholernie dobrze! Twórcom udało się przedstawić tę drużynę nie tylko jako zespół superbohaterski, ale przede wszystkich jako grupę przyjaciół, którą połączyła ich „dziwność” i którzy wspierają się nawet wtedy, kiedy nie wszystko o sobie wiedzą. Kulminacją takiego podejścia jest świetna scena, kiedy drużyna wybiera się do… wesołego miasteczka – po tej sekwencji zapragnąłem, aby DC wypuściło kiedyś animówkę, której treścią będzie wyłącznie zwyczajne, codzienne życie ich postaci. Znakomitym pomysłem jest także dodanie do składu złożonego z bardzo młodych (raczej 11-15 niż 16-19) Raven, Garfielda Logana/Beast Boya i Jaimego Reyesa/Blue Beetle’a starszej od nich Koriand’r/Starfire – jak to możliwe, że dopiero teraz ktoś wpadł na to, że mieszkający razem nastolatkowie (super czy też zwyczajni) powinni mieć dorosłego opiekuna?
Nowe postacie to oczywiście nowe designy i tutaj, do czego już niestety nowe filmy animowane DC nas przyzwyczaiły, bywa różnie. Najmłodsze pokolenie superbohaterów wypadło bardzo dobrze (chociaż wolałbym, by buzia Raven była bardziej dziewczęca), ale za wygląd Starfire twórcom należy się parę minut sam na sam z Trigonem. Kostium bohaterki jest stanowczo za skąpy (jakim sposobem może ona walczyć w tak krótkiej mini?), a ponadto Koriand’r wygląda w nim strasznie klockowato, co jest o tyle dziwne, że w swoim cywilnym ubraniu prezentuje się o wiele lepiej. Tak, wiem, co nosiła ona w komiksach, ale choćby jej wygląd w „Teen Titans” czy w obecnie wydawanej serii pokazuje, że można do tego podejść z głową. Zresztą ogólnie, animatorzy DC chyba właśnie weszli w okres dojrzewania, bo nie tylko Starfire, ale i Raven przejawia umiłowanie do króciutkich miniówek, a biust Wonder Woman wygląda czasem wręcz groteskowo. Oczywiście, Tytani to nie jedyne nowe postacie, które pojawiają się w JLvTT, w filmie mamy także kilku złoczyńców. Najlepiej wypada bez dwóch zdań sam Trigon – z całej postaci aż bije piekielna moc, co tylko podkreśla scena jego pojedynku z Justice League, podczas którego ledwie odczuwa ciosy Supermana i Wonder Woman. Sporą rysą na diamencie jest jednak występ Lexa Luthora – kto wpadł na pomysł, żeby podczas wprowadzania do nowego animowanego uniwersum jednego z najbardziej niebezpiecznych złoczyńców DC Comics potraktować go jako chłopca do bicia w otwierającej film sekwencji?
Przedstawione powyżej wady są jednak dość niskiego kalibru, film ma dwa znacznie poważniejsze problemy. Pierwszym jest jego długość – standardowe 80 minut to stanowczo za mało na odpowiednie przedstawienie historii. Nie wiem, dlaczego DC tak bardzo przywiązało się do takiego formatu czasowego, co zastanawia tym bardziej, że nie jest to pierwsza produkcja, przy której mam podobne wrażenie. Kuleje przez to konstrukcja obrazu: pierwszy akt jest bardzo długi, z kolei ostateczna rozrywka z Trigonem zajmuje raptem parę minut. Drugim znaczącym problemem jest fakt, że nie za bardzo wiadomo, do kogo skierowany jest ten film. Bardzo młodzi głównie bohaterowie i morał o sile przyjaźni nadawały by się na film dla młodszych widzów, ale wiele elementów obrazu z całą pewnością nie jest dla nich przeznaczonych, przy czym o ile horrorowo-obrzydliwa część to mały pikuś, o tyle zajrzenie za kulisy spłodzenia Raven czy kolejna nieudana próba sam na sam Graysona z Koriand’r raczej się dla dzieci nie nadają.
Na koniec jeszcze trochę o pozostałych zaletach JLvTT, przy czym część ta będzie krótka. Nie dlatego, że owych zalet nie ma, ale dlatego, że są one takie same jak każdego innego filmu animowanego ze stajni DC Comics. Animacja jak zwykle stoi na najwyższym poziomie, sceny akcji są świetne, a wplatany tu i ówdzie humor naprawdę śmieszy. Nie można także zapomnieć o znakomitym ugłosowieniu. Przed premierą najwięcej mówiło się chyba o nowym głosie Raven i niektórzy mocno na niego narzekali, dla mnie jednak Taissa Farmiga sprawdziła się w tej roli bardzo dobrze – osobiście cieszę się, że postawiła na własną interpretację zamiast za wszelkę cenę kopiować Tarę Strong.
Podsumowując, „Justice League vs Teen Titans” to kolejny świetny film animowany ze stajni DC Comics. Mam nadzieję, że DC doda film z Tytanami do corocznej listy nowych animówek, a scena po napisach zdaje się czynić to możliwe. Wystawiam ocenę 8/10 i serdecznie polecam.
Opinie