Pokłady


Gry komputerowe

Gry towarzyskie

Kultura


TESGIR
Najlepsze miejsce
dla fanów fantastyki

T E S G I R
N a j l e p s z e m i e j s c e d l a f a n ó w f a n t a s t y k i

[Recenzja] Lis #1: „Powrót do domu”


Dodał dnia 07.01.2016 do Komiksy. Brak komentarzy.

  • Tytuł oryginału: Lis #1 „Powrót do domu”
  • Autorzy: Dariusz Stańczyk (scenariusz), Jakub Oleksów (rysunek)
  • Wydawnictwo: Sol Invictus Komiks
  • Rok wydania: 2014

Supermoce… kto z nas nie chciałby jakiejś posiadać? Takie rozważania spotyka się często: gdybyś mógł posiadać jedną nadnaturalną umiejętność, jaka ona by była? I jak byś ją wykorzystał? Odpowiedź na to pytanie może być trudna tylko o tyle, że czasem ciężko jest zdecydować, który ze znanych nam skilli byłby najużyteczniejszy – bądź najfajniejszy. Zadałam sobie ostatnio to pytanie i zdziwiłam się, jak szybko odpowiedź nasunęła się sama: bo cokolwiek by to było, na pewno znalazłabym jakiś sposób, by przyczyniło się do spełnienia moich życiowych celów i marzeń, a także pomogło moim bliskim w osiągnięciu spokojnej i szczęśliwej egzystencji. To niewiele, prawda? A jednak bez nadnaturalnego wsparcia wydaje się to czasem niemożliwe do osiągnięcia. Tymczasem, co robią standardowi superbohaterowie? Otóż, proszę państwa, oni biorą się za ratowanie świata, albo czasem za jego niszczenie. Bo kiedy źle się dzieje, kto, jeśli nie taki nadczłowiek może poskładać wszystko do kupy? Na tym tle, pełnym amerykańskich megadobrych i superzłych, pięknie wyróżnia się „Lis” – czyli komiks stricte polskiego autorstwa.

Gabriel Majewski wyjechał kiedyś do Londynu, klasycznie – za pracą, kiedy nie ułożyło mu się na studiach. Jako młody biotechnolog najął się do pracy w laboratorium, gdzie przydarzył się mały „wypadek”, w wyniku którego zyskał specjalne umiejętności – nadludzką siłę i zręczność. Zabawnym faktem jest więc to, do czego swoje moce wykorzystuje: staje się złodziejem. Żadne tam dobro społeczeństwa (może tylko o tyle, że szkodzenie dużym korporacjom może zostać uznane za wyraz pragnień sporej grupy osób). Czeka go jednak niespodzianka: w mieście pojawia się ktoś podobny do niego, człowiek zwący się Strażnikiem, który za swój cel wziął właśnie karanie przestępców w tym przesiąkniętym znieczulicą i obojętnością miejscu, a na jego liście złoczyńców mieści się i Gabryś…

„Lis” ma jedną wspaniałą cechę – nie ma w nim postaci jednoznacznie dobrej, wszyscy są jednakowo paskudni i czytelnik, jeśli już chce z którąś stroną sympatyzować, musi wybrać przysłowiowe mniejsze zło, a co nim będzie, o tym już trzeba zdecydować samemu. Z jednej strony złodziejaszek, ale jak bardzo bliski sercu zwykłego człowieka: ktoś, komu w życiu za bardzo nie idzie; z drugiej zaś idealista, ale z nieco skrzywioną moralnością. Tylko czekać na wielkie starcie, nie tylko siłowe, ale i słowne, Lis kontra Strażnik – każdy z nich ma długą, ciekawą i niezbyt szczęśliwą historię do opowiedzenia. W części pierwszej Gabriela poznajemy bardziej od strony życia codziennego, natomiast drugiego z panów jako tajemniczego bojownika o sprawiedliwość. Pozostawia to spory niedosyt informacji z wewnętrzną koniecznością sięgnięcia po kolejny zeszyt. Założenia fabuły nie są niczym nowym, to prawda, wartość tej pozycji to głównie włożenie ich w polską rzeczywistość, dopasowanie do obowiązujących standardów życia i mentalności. Czego mi brak? Oryginalna nie będę: kobiety. Chociaż wiąże się z tą ideą niepokój, czy czasem nie byłaby ona w jakiś sposób stereotypową bohaterką, ale skoro autorzy „Lisa” potrafili stworzyć tak specyficznych protagonistów męskich, to czemu i żeński pierwiastek w opowieści miałby nie być równie ciekawy?

Akcja toczy się głównie w Warszawie (poza małą retrospekcją z wydarzeń londyńskich), współcześnie, co zostało przełożone na obraz w dość niepokojący sposób: miasto Lisa, Polska w ogóle, posiada wszelkie niemiłe cechy naszej rzeczywistości: niebezpieczne ulice po zmroku, policjantów, którzy przechodzą obojętnie obok pary napadniętej przez grupę chuliganów, ponieważ boją się interweniować; polityków pracujących tylko dla własnej korzyści i korporacje opanowujące rynek, trudną sytuację młodych ludzi, którzy z braku perspektyw muszę wyjeżdżać za granicę, by łapać tam najprostsze nawet zajęcia, by oni i ich rodzina mieli za co żyć… Jak ktoś kiedyś powiedział, szczęśliwy to kraj, który ma bohaterów, biedny to kraj, który ich potrzebuje. Nie sposób nie uśmiechnąć się smutno, widząc tak prosto i wyraźnie przedstawione przywary naszej codzienności. Żadnych upiększeń.

Co do strony wizualnej, komiks prezentuje się nieźle, a momentami nawet świetnie: wyjątkowo przykuła mój wzrok scena przedstawiająca Warszawę w nocy. To naprawdę niesamowity rysunek, czyste piękno miasta w jego najbardziej korzystnej odsłonie. „Lis” to jednak przede wszystkim sceny walki, a te zostały pokazane w sposób jak najbardziej dynamiczny, żywy, dając odczuć napięcie sytuacji. Stosowana przez pana Jakuba Oleksów kreska jest swobodna, ale charakterystyczna, kanciastymi kształtami przywodzi trochę na myśl uliczne graffiti. Postacie rysowane są w sposób nieco karykaturalny, ale przez to oddający ich charakter (jak choćby kanciaste twarze i dłonie policjantów) – i muszę dodać, że rozbroił mnie po prostu uśmiech przemykającego między budynkami Lisa. Kolorystyka jest żywa – miasto to przede wszystkim żółć, czerwień, fiolet w odcieniach jaskrawych i brudnych, natomiast londyńskie laboratorium ma kolory „biologiczne” – zieleń i błękit, ale już o bardzo chłodnym tonie. Jestem pełna uznania dla tego, jak dobrze samą kolorystyką ukazano charakter miejsca, utrzymując całość w mrocznym, intrygującym klimacie.

Czy jest się fanem komiksów, czy też nie, po „Lisa” warto sięgnąć. Bohaterzy w nim nie są „fajni”, nie stanowią dobra narodowego, którym można by się pochwalić, nie są wycacanymi do bólu ideałami, i może właśnie dzięki temu można się z nimi łatwo utożsamić, wyobrażając sobie, co samemu zrobiłoby się na ich miejscu. I przysłowiowo wstydem jest cudze chwalić, a swojego nie znać – a skoro dzieją się u nas rzeczy tak dobre, to nie sposób nie zarazić się entuzjazmem i nie czekać niecierpliwie na dalsze części. „Lis” po prostu jest „nasz”, tak bardzo, że bardziej już chyba się nie da, jest „nasz” w sposób trochę smutny, trochę ironiczny, ale zdecydowanie przyjemny. Polecam, z głęboką satysfakcją i niecierpliwością, by sięgnąć wreszcie po drugą część przygód.

Opinie


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 *