„Might & Magic” jest jedną z najbardziej znanych marek na growym rynku, chociaż obecnie jej gwiazda nieco już przygasła. Wszystko zaczęło się od serii pierwszoosobowych, drużynowych cRPG noszących ten tytuł, chociaż największą popularność zdobył ich strategiczny spin-off: „Heroes of Might & Magic”. Na franczyzę składa się jeszcze kilka akcyjniaków, chociaż tylko „Dark Messiah of Might & Magic” osiągnął artystyczny i komercyjny sukces. No i jest jeszcze „Might & Magic: Clash of Heroes” – gra, o której mam wrażenie wie niewielu, a grało jeszcze mniej. I bardzo szkoda. Ale po kolei.
Akcja „Clash of Heroes” rozgrywa się parędziesiąt lat przed wydarzeniami z „Heroes of Might & Magic V” i chociaż nie jest jej prequelem, to właśnie jej miłośnicy będą czerpać największą przyjemność z odkrywania świata CoH. Znani im choćby będą niektórzy bohaterowie, chociaż część tylko ze słyszenia: elficka łowczyni Anwena, rycerz Godryk, jego rodzeństwo – Fiona i Aidan – oraz początkująca czarodziejka Nadia – w przyszłości matka Zehira (w rolach pobocznych pojawiają się także Findan, Markal, Jezebeth czy Cyrrus). Postaci te są jeszcze nastolatkami, ale na ich barkach już spoczywają losy świata, przyjdzie im bowiem stawić czoła tajemniczemu Lordowi Krwawej Korony, który za pomocą Ostrza Zniewolenia chce zalać Ashan demonicznymi hordami.
Fabuła gry jest więc typowa dla serii i słychać w niej pewne echa zarówno „Heroes of Might & Magic V”, jak i uwielbianej „trójki”. Tym jednak, co już od razu odróżnia CoH od „Might & Magic” czy hirołsów jest klimat. Twórcy postawili bowiem na luźny ton i humorystyczne podejście do tematu (np. jeden z przeciwników zamienia nasze wojska w ciastka, które następnie wciąga do swej ogromnej paszczy, a podczas wizyty w Sheogh dowiadujemy się, że demony po paleniu i mordowaniu lubią sobie odpocząć w standardowej karczmie), a w grafice postawili na połączenie wyglądających jak malowane (i często przepięknych, jak np. w Irollan) teł z mangowo wyglądającymi postaciami – były i są to z całą pewnością decyzje kontrowersyjne i ryzykowne, ale chociaż nie można ich nazwać strzałem w dziesiątkę, to jednak w ogóle nie przeszkadzają (no i zupełnie nie widać po nich upływu czasu). Bezpiecznie za to twórcy podeszli do muzyki i dźwięku – duża część tego, co słyszymy, będzie nam znana z poprzednich gier, a jako fan czerpałem sporą radość z wyszukiwania tych wszystkich nawiązań.
Przejdźmy jednak do tego, co w CoH najważniejsze, a więc do rozgrywki, bo ta jest po prostu miodna. Początkowo gra przypomina nieco „King’s Bounty: The Legend”: prowadzimy pojedynczego bohatera, rozmawiamy z napotkanymi postaciami, zbieramy surowce i artefakty, przyjmujemy i wykonujemy zadania oraz werbujemy wojska – nie ma tutaj natomiast rozbudowy miasta, przejmowania kopalń, rozbudowanego systemu rozwoju postaci itp. Wszystko nabiera kolorytu dopiero wtedy, kiedy dojdzie do walki: w grze nie mamy bowiem do czynienia z typową strategią, a zabawa wyraźnie skręca w stronę gry logicznej – w zasadzie, każdą potyczkę można potraktować jak swego rodzaju zagadkę. Mechanika starć opiera się bowiem na… układaniu naszych wojsk w rzędach po trzy jednostki takiego samego koloru – rząd poziomy oznacza postawienie muru, a pionowy atak, który formacja wykona po określonym czasie; oczywiście wygrywa ten, który pierwszy pozbawi wrogiego dowódcę wszystkich punktów życia. Proste? W teorii tak, ale praktyka pokazuje, że nawet z tak prostego systemu da się stworzyć coś wspaniałego, bo rzeczywiście – gra jest wspaniała, a syndrom „jeszcze jednej walki” jest w niej równie silny, jak syndrom „jeszcze jednej tury” w HoMM. Tym bardziej, że twórcy postarali się, by owe potyczki szybko nam się nie nudziły – w wielu z nich zastosowanie mają specjalne zasady (np. musimy trafić atakiem w określone miejsca, chronić jakiś obiekt itp.), a znajdowane artefakty czy nowe jednostki dają nam nowe opcje taktyczne (np. silniejsze formacje muszą sporo czekać na atak, ale przynosi on spektakularne skutki). Zaletą jest też fakt, że chociaż oczywiście są przeciwnicy tak silni, że musimy awansować o jeden czy dwa poziomy, by dać im radę, to jednak ogólnie dobre przygotowanie i ostrożne prowadzenie walki niejeden raz pozwolą nam poskromić potężniejszego wroga. Swoją drogą, sztuczna inteligencja przeciwników naprawdę daje radę, a przy tym jest tak „ludzka”, że przysiągłbym, że zdarzają się jej missclicki.
Mimo napisanych powyżej pochwał mam wrażenie, że nie udało mi się przekazać, jak wysoko oceniam tę grę – niestety, należy ona chyba do tych, o której nie da się zbytnio mówić, a trzeba po prostu jej doświadczyć. I warto to zrobić, bo jest to naprawdę dopracowany i cholernie wciągający produkt. Niezagranie w „Clash of Heroes” to poważny błąd, tym bardziej, że gra wiecznie trafia na jakieś wyprzedaże, a 5 złotych za jedną z najlepszych produkcji spod szyldu „Might & Magic” to tyle, co nic.
Ocena: 9/10 | |
---|---|
|
|
Opinie