Podczas wydawania swoich tytułów pod znakiem „New 52”, DC Comics przyzwyczaiło nas do cosezonowych (zwykle wrześniowych) inicjatyw specjalnych. W 2012 r. było to „Zero Month”, podczas którego wydawano tytuły skupiające się na originie poszczególnych bohaterów, a w 2013 – „Forever Evil” określane jako „list miłosny do złoczyńców DC”. Kolejny event, w 2014 r. nosił z kolei tytuł „Futures End” i miał przedstawiać niezbyt kolorową (potencjalną) przyszłość uniwersum. Recenzja ta dotyczy głównej serii z nią związanej, która doczekała się 48 numerów. Zapraszam.
Zapowiedzi „Futures End” były, nie ukrywam, bardzo interesujące. Mówiło się o pierwszym spotkaniu głównej Ziemi DC z Ziemią 2 (na której rozgrywała się akcja miesięcznika „Earth 2”), powrocie do kontinuum bardzo lubianego Terry’ego „Batmana Przyszłości” McGinnisa czy, standardowo, ogólnie pojętej epickości. Smaczku całości dodawały także nazwiska twórców: Brian Azzarello (bardzo dobra „Wonder Woman”), Jeff Lemire (którego bardzo cenię za pracę nad „Justice League Dark” czy „Animal Manem”) i Keith Giffen (który wraz z DeMatteisem rozśmieszał mnie do łez w „Larfleeze” i „Justice League 3000”) to znane, lubiane i uznane nazwiska. Miało więc być pięknie, a wyszło…
Najpierw jednak parę słów o fabule. Wszystko zaczyna się 35 lat po wydarzeniach przedstawianych w regularnych seriach, kiedy to świat opanowany jest przez złowrogą satelitę Brother Eye. Mimo że wciąż działa jakiś-tam ruch oporu, większość superherosów zawiodła i została zamieniona w mordercze cyborgi, całkowicie podległe rozkazom Eye. Leciwy Batman (bo któżby inny?) postanawia więc cofnąć się w czasie i powstrzymać młodszego siebie przez stworzeniem wspomnianego satelity. Procedura zostaje jednak przerwana przez sługi Brother Eye i w czasie cofa się nie Bruce, a jego protegowany, Terry McGinnis. Na dodatek na skutek zamiany podróżnika w ostatniej chwili Terry cofa się nie o 35 lat, a o 30, kiedy to Eye zaczął już działać i jego usunięcie nie będzie takie proste. Batman Przyszłości musi znaleźć więc inny sposób na zapobiegnięcie apokalipsie.
Osobiście nie lubię motywu podróży w czasie, ale to moja bardzo subiektywna opinia, więc nie będę się skupiał na tej wadzie. Zresztą, nie jest mi ona potrzebna – mam do opisania bowiem mnóstwo innych i poważniejszych. Tak, nie ma co ukrywać i trzeba powiedzieć to od razu: „Futures End” to seria bardzo, ale to bardzo niskiej jakości. Głównym jej problemem wydaje się to, że jest strasznie rozwleczona. Gdyby twórcy zdecydowali się zmniejszyć jej objętość o jakieś 2/3, może coś by z tego wyszło, a tak mamy tutaj podobną sytuację, co w „Modzie na sukces”, kiedy wątek, który mógłby się skończyć w jednym odcinku, ciągnie się przez 3-4. Na dodatek, samych wątków jest od groma i seria zamiast skupić się na Terrym czy istotnym w końcowej fazie opowieści Timie Drake’u/Red Robinie rozlewa się na wielu bohaterów, których losy nijak nie mają się do głównej fabuły i jeśli już miałyby zostać pokazane, to najlepiej na łamach osobnych miniserii. Mam także wrażenie, że twórcy sami się w tym wszystkim pogubili. Wisienką na torcie jest tutaj postać Frankensteina, która w „starej” przyszłości podjęła pewne decyzje, a która zmienia je w „nowej”, mimo że jej losy przebiegały dokładnie tak samo, jak wcześniej. Dziwią także decyzje samego wydawnictwa, które po jego zakończeniu zupełnie olało pewne wydarzenia, na które ani Brother Eye, ani Terry McGinnis nie mieli zupełnie wpływu, jak np. potężna, 8-letnia meta-dziewczynka, która przecież musiała się urodzić i wywrzeć jakiś wpływ na uniwersum.
Jeśli miałbym dla odmiany wskazać jakieś zalety „Futures End”, byłyby to rysunki. W zasadzie każdy artysta pracujący nad serią pokazał klasę, nawet jeśli to nie były jego najlepsze prace w karierze. Trzeba także przyznać, że pod koniec, kiedy to akcja przyspiesza, da się nawet „Futures End” czytać, jednak bądźmy szczerzy – niewielu dotrwa do tego momentu.
Podsumowując, „Futures End” to nudna, rozwleczona seria bez wyrazistych bohaterów i z tragicznym scenariuszem, którego jej twórcy powinni się wstydzić. Rysunki i niezła końcówka tylko minimalnie podnoszą jej ocenę, która ostatecznie wynosi naciągane 3/10. Stanowczo odradzam.
Opinie