Gdy usłyszałem, że zachodni twórcy biorą się za ekranizację wiedźmińskich opowieści, byłem zachwycony – adaptując prozę Sapkowskiego w 2002 r. nasi polscy filmowcy mieli spory zapał i chęci, brakowało im jednak doświadczenia i warsztatu. Kiedy doszły do tego medialne zapewnienia o urzeczeniu materiałem źródłowym i wierności temuż, tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że serial będzie trzymał wysoki poziom. Na dodatek okazało się, że data premiery pokrywa się z moim urlopem – czy to przeznaczenie, bym obejrzał go jako jeden z pierwszych, wyłączając mniej lub bardziej profesjonalnych recenzentów, którym ponad połowę 1. sezonu udostępniono wcześniej? 20 grudnia zasiadłem więc punkt 9:00 przed komputerem i pełen optymizmu włączyłem pierwszy odcinek.
I dwie godziny później uruchamiałem już „Dragon Age II”, które w tamtym czasie ponownie ogrywałem. Powód był tegoż prozaiczny – dwa pierwsze odcinki serii są fatalne. Poczułem się wręcz oszukany – zgodnie z zapewnieniami Lauren Hissrich, oczekiwałem w miarę wiernej adaptacji, jednak okazało się, że treść opowiadań jest strasznie okrojona i spłycona. Idealnie widać to zwłaszcza po drugim odcinku, który przedstawia wydarzenia z opowiadania „Na krańcu świata”, w którym Geralt wraz z Jaskrem próbują przepędzić diaboła. W oryginale mamy tutaj masę smaczków, takich jak starożytny bestiariusz i jego nieomal równie wiekowa właścicielka czy ludowe sposoby na radzenie sobie z potworami, w serialu tego wszystkiego po prostu brak. Kolejne epizody trzymają już wyższy poziom, widać także generalnie poprawę jakości z odcinka na odcinek, ale całość nie wychodzi powyżej średni poziom. W miarę przyzwoicie bawiłem się tak naprawdę dopiero na finale serii, do którego jednak także mógłbym mieć liczne zastrzeżenia. Nie zmienia się natomiast jedno, czyli upośledzona wierność wobec oryginału – cały czas miałem wrażenie, że scenarzyści przeczytali wyłącznie skrót opowiadań, a Sagi nawet nie przekartkowali, stąd w serii zdarzają się wręcz zaprzeczenia materiałowi źródłowemu (jak to się ma choćby z „mechaniką” magii – zapomnijcie o jakimkolwiek czerpaniu z sił żywiołów, bądźcie gotowi raczej na Melissandre dla ubogich). Co gorsza, autorzy nie trzymają się nie tylko reguł ustalonych przez opowiadania i książki, ale też tych, które sami wymyślili. Albo też robią to w dość pokrętny, upośledzony sposób – tutaj kłaniają się poszukiwania leku na bezpłodność przez Yennefer.
Wspomniane wyżej okrojenie przygód Geralta ma jednak jakiś cel, gdyż twórcy postanowili, że poza przygodami wiedźmina serial przedstawi także wcześniejsze losy Yennefer oraz podróż Ciri z walącej się Cintry na farmę w Sodden – i moim zdaniem była to dobra decyzja, a raczej byłaby, gdyby nie to, że jeden z tych wątków jest po prostu niepotrzebny. Mowa o Cirilli i jej przygodach, które są po prostu nudne – dzieje się tu na tyle niewiele, że można by zupełnie z tego zrezygnować bądź okroić do dosłownie paru minut na odcinek i zrobić tym samym więcej miejsca Geraltowi. Wątek czarodziejki, chociaż ma spore problemy, jest już dużo lepszy i cieszę się, że postanowiono dokładniej przyjrzeć się losom Yennefer, gdyż przez Sapkowskiego informacje o jej przeszłości były podawane wyłącznie w okrojonej formie. Z drugiej strony, może skoro „AS” skupił się na jednym bohaterze, to samo powinna uczynić pani Hissrich. Problemem tutaj jest także fakt, że wszystkie trzy historie (Geralta, Ciri i Yennefer) dzieją się na różnych przestrzeniach czasowych, a twórcy nijak nie zadbali o to, byśmy wiedzieli co, kiedy i gdzie się dzieje – zresztą nawet w pozytywnych opiniach recenzenci zarzucają produkcji, że bywa zbyt niezrozumiała i jeśli nie czytało/grało się wcześniej w inne „Wiedźminy”, można się mocno pogubić.
Sporo w poprzednim akapicie mówiłem o postaciach, pora więc dokładniej przyjrzeć się temu tematowi. Najlepiej z całej obsady wypada Henry Cavill, aczkolwiek nie aż tak dobrze, by się nim zachwycać. Przede wszystkim, sporo czasu zajmuje mu wejście w rolę i chociażby ogarnięcie tonu głosu postaci – początkowo raz głos moduluje, raz nie, dopiero później ostatecznie decyduje się na udawaną chrypę (gdzie był tutaj reżyser?). Zwróćcie także uwagę, jak stoi – jakby nie wiedział, co zrobić z rękami, a cały kostium go uwierał. Anya Chalotra i Freya Allan grają całkiem nieźle i chociaż w ich kreacjach nie ma nic nadzwyczajnego, w zasadzie nie mam tu zbytnio czego się przyczepić. Jaskier jest ok, chociaż mam wrażenie, że twórcy nie do końca wiedzieli, co chcą z tą postacią zrobić i ostatecznie postać wydaje się niedookreślona. Kompletnie za to moim zdaniem położyli jego relację z Geraltem, a wiedźmin wydaje się tu w ogóle nie lubić barda; fakt, w opowiadaniach niejednokrotnie zarzucał mu głupotę czy inne przywary, ale w życiu nie rzucałby do niego tak przykrymi tekstami, jak w serialu.Niestety, znacznie gorzej potraktowane zostały postacie poboczne, z których duża część to kompletni psychopaci. Calanthe – psychopatka, a o szorstkiej przyjaźni między nią i Geraltem można zapomnieć. Tissaia de Vries – psychopatka dbająca wyłącznie o interes swojej szkoły i Bractwa. Cahir – psychopata, ale podejrzewam, że to będzie jakiś Cahir I i prawdziwy nam się dopiero objawi. Fringilla Vigo – psychopatka i fanatyczka. Obrazu całości dopełnia przesadny dramatyzm wypowiadanych kwestii, tak jakby od każdej z nich miały zależeć losy świata, co wypada strasznie karykaturalnie.
A jak prezentuje się warstwa audiowizualna serialu? No cóż, nierówno. Pierwsze, co rzuca się w oczy to ciemny filtr nałożony na obraz, którego stosowanie gdziekolwiek wywołuje u mnie myśli samobójcze. Ja rozumiem, że świat wiedźmina jest ponury i brutalny, ale da się to pokazać treścią, a nie formą. Ekipie filmowej generalnie udały się kostiumy (ale: czerń i biel, panowie i panie, a nie czerń lub biel), ale już nie scenografia – jest tu po prostu strasznie pusto: pole bitwy z 1. bodaj odcinka to ciągnący się po horyzont płaski teren, a stolica Cintry jest otoczona kompletną pustką. Jest za to zamek Ogrodzieniec (dzięki Krzyśkowi T. z DC Maniaka za potwierdzenie), który mile łechce patriotyczne uczucia. CGI jest za to dosyć nierówne, ale zwykle się broni. Kapitalny jest projekt Strzygi, za to Smok wygląda jak owoc miłości pterodaktyla z kurczakiem – serio, nikt Wam nie powiedział, że to jeden z głównych powodów do śmiechu z polskiego „Wiedźmina” i że trzeba to zrobić porządnie, by się nie narazić na śmieszność? Genialna jest za to choreografia walk – to, jak rusza się i macha mieczem Geralt idealnie oddaje opisy Sapkowskiego, a jego pojedynek z Renfri zapewne przejdzie do historii. Jeśli zaś chodzi o muzykę, ten element zdecydowanie mi się podobał, ale chciałbym więcej piosenek Jaskra, bo jego „Toss a Coin to Your Witcher” nucę obecnie nieustannie.
Niestety, pierwszy sezon „Witchera” zawiódł moje nadzieje, a kredyt zaufania, który mu dałem, okazał się zmarnowany. Mimo to sezon 2. zapewne obejrzę (chociaż zdecydowanie nie będę go wyglądał), są bowiem szanse, że będzie lepszy – wszak nawet w serii premierowej poziom (powoli, bo powoli, ale jednak) rósł z odcinka na odcinek, a późniejszy materiał źródłowy będzie pod pewnymi względami prostszy do realizacji (odpada np. konieczność tworzenia chronologii). Wielka szkoda, bo „gorszy średniak” to nie jest określenie, które chciałbym używać wobec czegoś, co miało potencjał wypromować polskiego pisarza – a w perspektywie ogólnie polską fantastykę – poza granicami naszego kraju. Smutne, że póki co będę lepiej wspominał naszą przaśną, polską ekranizację niż efekt pracy teoretycznie kompetentnych ludzi z porządnym budżetem. Na pocieszenie dodam jednak, że oglądanym przeze mnie recenzentom „The Witcher” się podobał, więc radzę obejrzeć i samemu zdecydować, do czyjej opinii jest Wam bliżej.
Opinie