Wczoraj zakończył się 3. sezon „Demon Slayera” i stwierdziłem, że jest to dobry czas na małe podsumowanie mojej dotychczasowej przygody z japońskimi kreskówkami. Myśl tę zatytułowałem TOP7 moich ulubionych anime, a stwierdzenie to podkreślam nie bez kozery – miałem jeszcze stanowczo za mało do czynienia z serialami tego typu, by rościć sobie jakiekolwiek prawa do wymieniania najlepszych produkcji. Te tutaj z całą pewnością mi się podobały, a jako że wcześniej nie oglądałem nigdy świadomie anime, wydaje mi się, że mogą być dobre na zapoznanie się z tym rodzajem animacji. Zapraszam.
Miejsce 7. Spy x Family
Gatunek: Obyczajowa komedia akcji z elementami nadprzyrodzonymi.
Gdzie obejrzeć: Crunchyroll (za darmo).
Anime opowiadające o codziennym-niecodziennym życiu patchworkowej rodziny, w której ojciec jest szpiegiem, matka zabójczynią, a córka telepatką – i tylko ta ostatnia wie o tym, czym zajmują się jej bliscy. Serial zyskał olbrzymią popularność przede wszystkim ze względu na 6-letnią Anyę, która jest po prostu przesłodka (nie na darmo porównuje się ją do Grogu), a jej szkolne przygody tak samo zabawne, jak i urocze. Niestety, właśnie ta popularność sprawiła, że wylądował na 7. miejscu, bowiem jeszcze przed seansem praktycznie całościowo zobaczyłem go na Tiktoku, na którym królowały shorty i edity z fragmentami produkcji – na palcach zliczę sceny, które były dla mnie nowe (chociaż część nabrała potrzebnego kontekstu), więc po prostu się nieco wynudziłem. Nie przekonała mnie także Yor (która jest stanowczo zbyt nieporadna na zabójczynię), za to całkiem polubiłem Loida. Wciąż jest to jednak z całą pewnością solidna rozgrywka, przy której można się nieźle pośmiać, a i kilka razy porządnie wzruszyć.
Miejsce 6. Chainsaw Man
Gatunek: Akcja/horror/czarna komedia.
Gdzie obejrzeć: Crunchyroll (premium).
Anime, które można by określić jako „Demon Slayer dla dorosłych” – jego bohaterowie walczą z różnorodnymi diabłami w Tokio AD 1997, a obficie leją się przy tym krew, flaki i przekleństwa. Protagonistą serialu jest żyjący w biedzie 16-letni Denji, którego jedyny przyjaciel, diabeł Pochita (będący – nie żartuję – skrzyżowaniem psa i piły mechanicznej) poświęca swoje życie, by go uratować – skutkiem tego młodzieniec nie tylko przeżywa, ale i może zmieniać się w przerażającą, niemal nieśmiertelną maszynę do zabijania znaną jako Chainsaw Man. Największą zaletą serialu jest ociekający posoką i czarnym humorem klimat, co jednak nie każdemu musi pasować – mamy tu bowiem z jednej strony hektolitry krwi i liczne rozczłonkowywania, a z drugiej żarty w rodzaju pijackiego pocałunku przerwanego wymiotami usta-usta czy karania pokonanych przeciwników serią kopniaków w jądra. Na uwagę zasługuje też jednak kreacja i mitologia świata, na czele z groteskowo-strasznymi projektami diabłów, które bywają zresztą tylko odrobinę gorsze od ścigających je łowców. Na niekorzyść animacji działa fakt, że póki co wyszedł tylko jeden sezon, który pozostawił po sobie więcej pytań niż odpowiedzi – a wciąż nie znamy daty premiery drugiego.
Miejsce 5. Romantic Killer
Gatunek: Komedia nieromantyczna z wątkami nadprzyrodzonymi.
Gdzie obejrzeć: Netflix.
Fakt, że w ogóle włączyłem to anime, jest dla mnie niepojęty. Ja, dorosły facet, mam oglądać miłosne perypetie licealistki? Tak, mam, i zaraz powiem, dlaczego. Zaczynając jednak od początku, Anzu ma w życiu trzy miłości: gry wideo, czekoladę i kota. Pewnego dnia w jej domu zjawia się „wróżcze”, które pozbawia ją tych przyjemności – twierdzi bowiem, że powstrzymują ją one przed zdobyciem chłopaka, a przecież populacja Japonii topnieje… Od tej chwili życie dziewczyny praktycznie zmienia się w symulator randkowania, jednak jej samej wcale się to nie podoba i postanawia za wszelką pozostać singielką. Nie da się ukryć, że postać Anzu jest tym, co najbardziej przekonało mnie do tego serialu – od razu poczułem pewne pokrewieństwo z osobą, która nie ma życia towarzyskiego, bo zamiast imprez woli wielogodzinne posiadówki przy konsoli i słodyczach. Jest to jednak także całkiem niezła parodia licealnych romansów (nie tylko anime), a przy tym produkcja, która potrafi być jednocześnie zabawna i całkiem… mądra. Na dodatek idzie nieco wbrew dzisiejszej popkulturze, ot choćby od razu parując Anzu z chłopakami (naprawdę, Netflix ani przez moment nie zająknął się o znalezieniu jej dziewczyny) czy pokazując napastowanego seksualnie mężczyznę. Podsumowując, opisywana animacja jest jak kandydatura senatora Palpatine’a na kanclerza – niespodzianka, ale pożądana (oby tylko skończyło się lepiej).
Miejsce 4. Lycoris Recoil
Gatunek: Akcja.
Gdzie obejrzeć: Crunchyroll (premium).
Jeśli „Romantic Killer” był dla mnie zaskoczeniem, to „Lycoris Recoil” trzeba nazwać szokiem – i to tak dużym, że musiałem poświęcić mu cały wpis. W ramach przypomnienia stałym czytelnikom i poinformowania nowych, serial opowiada o dwóch dziewczynach – Chisato i Takinie (oraz ich przyjaciołach) – pracujących dla chroniącej Japonię organizacji Direct Attack; z jednej strony muszą one radzić sobie z terrorystami i zabójcami, z drugiej zmierzyć z tajemnicami z przeszłości pierwszej z nich. Produkcja ta na pierwszy (a nawet drugi) rzut oka wyglądała na dziwne anime skupione na uzbrojonych w broń palną nastolatkach w szkolnych mundurkach, a okazała się dojrzałą, wzruszającą opowieścią o wartości życia i wierności swoim poglądom (oraz, oczywiście, sile przyjaźni – i to przyjaźni całkowicie platonicznej [przy czym to nie jest tak, że serial unika wątków homoseksualnych – po prostu są one gdzie indziej]). Stąd nawet mimo tego, że streszczenie najważniejszych wątków można na Tesgirze przeczytać, warto zapoznać się z całością, by raz jeszcze przekonać się, że nie warto oceniać książki (czy też animacji) po okładce.
Miejsce 3. Tomo-Chan is a Girl!
Gatunek: Komedia romantyczna.
Gdzie obejrzeć: Crunchyroll (premium).
O ile jeszcze „Romantic Killer” miał wątki nadprzyrodzone, którymi mogłem sobie uzasadnić oglądanie, o tyle w „Tomo-Chan is a Girl” takowych w ogóle nie uświadczymy. Tytułowa Tomo na początku liceum wyznaje miłość swojemu wieloletniemu przyjacielowi Junowi, problem w tym, że ten widzi ją wyłącznie jako koleżankę – co więcej, do rozpoczęcia szkoły średniej nawet nie wiedział, że jest ona dziewczyną! Nastolatka się jednak nie poddaje i postanawia zdobyć serce chłopaka. I o ile cała treść fabuły jest bez dwóch zdań romantyczna, o tyle forma to już czysta komedia – ten serial jest po prostu cholernie zabawny! Sama Tomo także jest świetna (za to Juna mogłoby w ogóle nie być), ale nawet ona blednie w porównania z prawdziwymi gwiazdami tej produkcji: Misuzu i Carol, które są po prostu przefantastyczne, a ich obecność na ekranie to gwarancja częstych wybuchów głośnego śmiechu. Dawno, naprawdę dawno nie widziałem lepszej komedii (chociaż trzeba przyznać, że pod koniec sezonu traci ona impet) – to dla niej kupiłem premium na Crunchyrollu i w ogóle tej decyzji nie żałuję. Warto także zaznaczyć, że chociaż serial nie unika wskazywania na atrakcyjność głównej trójki (Tomo, Misuzu i Carol), robi to jednak ze sporym wyczuciem i pokazuje to z perspektywy ich równolatków zamiast jechać na taniej seksualizacji. (Tak, patrzę na ciebie, „My Dress-Up Darling”. Też mogłeś być na tej liście, ale wybrałeś inną drogę…)
Miejsce 2. Uncle from Another World
Gatunek: Isekai/Komedia.
Gdzie obejrzeć: Netflix.
Isekai jest gatunkiem w anime, w którym główny bohater po wypadku (czasami śmiertelnym) trafia do fantastycznego świata i musi nauczyć się w nim żyć, niejednokrotnie go przy tym ratując. W UFAW bohaterem tym jest tytułowy wujek (ma imię, ale niech mnie, jeśli miałbym sobie je przypomnieć), który po 20 latach budzi się ze śpiączki i opowiada swojemu siostrzeńcowi i jego koleżance o swoich przygodach w uniwersum pełnym magii, fantastycznych stworzeń i nadnaturalnych zagrożeń (a właściwie pokazuje to na czarodziejskim ekranie). Podobnie jak w przypadku „Romantic Killera” (o którym wspominam przy każdej kolejnej lokacie), tak i tutaj zacząłem serial oglądać dla głównego bohatera – jest on bowiem nie tylko wujkiem (jak ja), ale też facetem, który zanim trafił do Innego Świata, całe dnie spędzał grając w gry, a gdy już tam się znalazł, że względu na swój nieidealny wygląd był niejednokrotnie nazywany Orkiem (co nie przeszkodziło mu zdobyć serc przynajmniej trzech niewiast – tu jednak podobieństwa się kończą). Serial jest nie tylko dobrym fantasy, ale ma też parodystyczne zacięcie, przy czym dostaje się tak gatunkowi, jak i growej czy internetowej popkulturze – dzięki temu nawet ktoś, kto isekai nigdy nie oglądał (czyt. ja) znajdzie tu coś dla siebie. Niech o jego jakości zaświadczy fakt, że gdy na Netflixie dostępna była tylko jego połową, drugą „pożyczyłem” sobie od „kolegi”, czego od dawien dawna nie robiłem.
Miejsce 1. Demon Slayer
Gatunek: Akcja.
Gdzie obejrzeć: 1 sezon – Netflix; pozostałe – Crunchyroll (premium).
Chyba nikt nie jest zaskoczony zwycięzcą, biorąc pod uwagę, że wspominałem go na wstępie, a do tej pory nie został sklasyfikowany. Ale po kolei. 13-letni Tanjiro Kamado wraca pewnego dnia do domu tylko po to, by odkryć, że ktoś wymordował niemal całą jego rodzinę, a jedyna ocalała siostra została zamieniona w demona. Zrozpaczony chłopak poprzysięga, ze znajdzie sposób na cofnięcie tego stanu i w tym celu dołącza do korpusu zabójców demonów. Od razu mówię, że nie jest to serial bez wad i sam doskonale je widzę: historia jest prosta jak konstrukcja cepa, bohaterowie miewają grubą tarczę fabularną, a całość jak to anime jest przegadania i przekrzyczana. Ale jest tu też tyle dobrych rzeczy! Przede wszystkim wyśmienite moim zdaniem sceny akcji – pojedynki takie jak Tanjiro vs Rui, Rengoku vs Akaza czy Tengen vs Gyutaro to istny majstersztyk, który powinien trafić do annałów animacji; a przecież wciąż jesteśmy przed ostateczną bitwą zabójców z arcydemonem Muzanem i jego trzema najpotężniejszymi poplecznikami! Serial jest jednak też cholernie wzruszający i można przy nim uronić niejedną łzę – mnie takie połączenie bardzo pasuje. Ostatecznie, anime to ma wielką siłę przyciągania (i olbrzymią społeczność), która pozwala zapomnieć o jego wadach i delektować się zaletami. Z niecierpliwością czekam na kolejne sezony, po których zakończeniu na pewno napiszę niejedną Myśl, bo naprawdę jest o czym mówić.
Opinie